środa, 31 grudnia 2008
Podsumowanie tygodnia XXIII
Grudniowych zakupów ciąg dalszy. Z The Hut przyszła do mnie Yakuza 2. W część pierwszą grałem dosłownie tylko parę godzin, ale nie będę jej przechodził przed przed częścią drugą. Ponoć nie trzeba, bo w grze znajduje się wystarczająco informacji o wydarzeniach z poprzedniczki. Poza tym, chyba nie zdzierżyłbym tamtego dubbingu. Dobrze, że tu mamy tylko angielskie napisy.
Odebrałem z Ultimy także Left 4 Dead, kupione w promocji za 69.90zł. Niesamowicie się zdziwiłem, że Elektronicy/Valve nie dało żadnej instrukcji. Poważnie. Jedynie jest Quick Reference Card, z kodem do gry, informacją jak grę zainstalować i krótką rozpiską klawiszologii. No cóż, za taką cenę najwidoczniej nie powinienem się spodziewać cudów.
Odebrałem też sobie LEGO Batmana, bo gier z Lego nigdy za wiele (chociaż Indiego nie trawię). Niestety, chwilowo gra jest i pozostanie w folii. Mówi sie trudno.
Na weekendowej wyprzedaży kupiłem (w zasadzie dostałem gifta) ze Stalkerem: Cieniem Czarnobyla. Było z tym trochę kłopotów, bo gra nie pojawiała się na liście gotowych do zainstalowania. Na szczęście, wszystko skończyło się dobrze.
Ponieważ stwierdziłem, że nie da się w GTA4 grać na klawiaturze/myszce (w każdym razie ja już nie umię), stwierdziłem że zakupię sobie pada do Xboksa360. Muszę pochwalić komputronik, bo mimo że pada w sklepie nie mieli, przesyłka z magazynku do sklepu trwała mniej niż 24h. Może to ma znaczenie, że sklep jest w Warszawie, może nie, ale mimo wszystko szacun.
Gra się całkiem przyjemnie na padzie, nie mam problemu wreszcie z jeżdżeniem (kamera była beznadziejna wcześniej). Ponieważ nie strzelałem jeszcze (tylko sobie jeżdże), to mi mniejsza skuteczność nie przeszkadza (a myszkę przecież zawsze mogę użyć bo jest pod ręką). Niedaleko zaszedłem, w sumie jestem po paru misjach (licznik pokazuje 5%), więc raczej czeka mnie jeszcze długa droga.
Kolega cienisław sprezentował mi platformówkę na PS2 - Kim Possible: What's the Switch? Nie jestem fanem serialu, jak pisałem kiedyś, chyba nigdy nie widziałem pełnego odcinka. Ale gra mi się bardzo. Brakuje mi platformówek 2D, więc z przyjemnością się z grą zapoznam bliżej.
Korzystając kiedyś z promocji w jednym z angielskich sklepów (chyba to był Play), zakupiłem Elite Beat Agents za £5, czyli całkiem niezłą cenę dałem.
Skorzystałem też z noworocznej promocji na Steamie i zakupiłem dodatki do pierwszego Half-Life'a (czyli Opposing Force i Blue Shift) po €0,99 oraz BioShocka za €4,99. Takie ceny to ja rozumiem.
Jeżeli chodzi o granie, to wciąż męczymy z Przemkiem pierwsze Gearsy na peceta. Przeszliśmy 4 rozdziały, niestety, obawiam się że będziemy musieli powtórzyć, bo głupi live nie zaliczył mi rozdziału 3.
Udało mi się także skończyć pierwszą część przygód Phoenixa Wrighta. Trzeba przyznać, że miło się bawiłem. Jasne, fabuła była dość przewidywalna, zagadek specjalnie się nie uświadcza. Chociaż w ostatniej sprawie, zrobionej dopiero dla DSa jest parę "przygodówkowych" momentów, choćby trzeba poskładać rozbitą wazę.
Od razu odpaliłem część drugą i niemal z marszu przeszedłem pierwszą sprawę. Nie była zbytnio skomplikowana (ani długa). Podobnie jak pierwsza rozprawa w poprzedniczce służy raczej wprowadzeniu nowych graczy.
Nieco lepiej jest w kolejnej, chociaż zauważyłem, że Capcom używa sporo elementów z jedynki. Nie wiem czy to ma być ukłon w stronę graczy (znów mamy do czynienia ze znanymi postaciami), czy raczej efekt oszczędzania gotówki i robienie wszystkiego jak najmniejszym kosztem. Szczerze mówiąc, niewiele mnie to obchodzi, bo mi to nie przeszkadza nic a nic.
No i na koniec po raz kolejny przeszedłem sobie Portala. Tym razem spróbuję pobawić się również dodatkowymi mapami, bo czemu nie. Mogliby zapowiedzieć kontynuację, albo co.
No to tyle zakupów w tym roku. I chyba tyle grania. Trzymajcie się ciepło.
niedziela, 14 grudnia 2008
Podsumowanie tygodnia XXII
Po pijaku kupułem niechcący Orange Boxa na Steamie (chciałem zobaczyć czy po przełączeniu z $ na € wciąż będą mi dodawali VAT. No i dość "przykro" upewniłem się, że nie dodają.
Z innych zakupów, skorzystałem z promocji w gram.pl i odebrałem Infernala oraz Perfect Dark Zero (szkoda, że sklep nie raczył wspomnieć że to wersja classic).
W dodatku wreszcie empik.com zrealizował moje zamówienie na Grand Theft Auto IV (właśnie jak to piszę, to się gra R* instaluje).
Z innych zakupów, skorzystałem z promocji w gram.pl i odebrałem Infernala oraz Perfect Dark Zero (szkoda, że sklep nie raczył wspomnieć że to wersja classic).
W dodatku wreszcie empik.com zrealizował moje zamówienie na Grand Theft Auto IV (właśnie jak to piszę, to się gra R* instaluje).
środa, 10 grudnia 2008
Tańsze granie
Zapimpuję mojego nowego bloga - Tańsze Granie, gdzie będą się pojawiały ciekawe promocje dla graczy, które uda mi się wypatrzeć (albo ktoś mi o nich powie)
wtorek, 2 grudnia 2008
Podsumowanie tygodnia XXI
Miałem kupić Grand Theft Auto IV (w gram.pl, bo akurat mieli preordera za 129.90), ale nie kupiłem. Bo sklep leci sobie w kulki. Już 5.XII, a ja nie mam pojęcia kiedy dostanę grę. Według sklepu "zamówienie jest gotowe do wysyłki (zostanie wysłane, gdy wszystkie produkty będą dostępne) ". To o tyle ciekawe, że GTA4 jest jedynym produktem. Więc nie wiem co tam jest gotowego do wysłania i na co tam czekają. Chyba, że gram przyjął więcej preorderów niż miał na stanie gier. Wcale by mnie to nie zdziwiło, prawdę mówiąc. Inna sprawa, że patrząc na problemy z nową grą Rockstar, niespecjalnie mi się spieszy do grania. Poczekam, aż ktoś wymyśli jakiegoś patcha, który rozwiąże część "niedociągnięć". Wszak, mam w co grać. Postanowiłem więc zamówić grę w empiku (cena też 129.99), i przy okazji domówiłem sobie LEGO Batman. A co tam, jak szaleć to szaleć.
Jak widać po moim gejmerskorze, nieco posunąłem się w Gearsach. Jestem już w czwartym akcie. Gra się gładko i szybko, jak to na casualu. Dwukrotnie jednak musiałem restartować grę, bo mi się zawiesiła, zawsze w momencie przechodzenia do filmiku. Raz, kiedy walczyłem z wielkim pająkiem w jaskini, drugi raz na samym początku aktu IV. Ale jak wspomniałem, gra się całkiem przyjemnie. Niech mi tylko ktoś wytłumaczy o co w tej grze biega. Nie to, żebym grał w Gearsy dla fabuły. Ale, na Wielkich Przedwiecznych. Niech to będzie coś bardziej zaawansowanego, niż fuck yeah, zabijmy tę wredną Szarańczę.
To co mnie jeszcze w grze irytuje, to paleta barw. Ja domyślam się, że to "zamysł artystyczny", żeby wszystko było szarobure (wojna atomowa i te sprawy). Ale ta gra byłabty zdecydowanie lepsza, gdyby tu i ówdzie nie pożałowano bardziej nasyconych kolorów.
Jak widać po moim gejmerskorze, nieco posunąłem się w Gearsach. Jestem już w czwartym akcie. Gra się gładko i szybko, jak to na casualu. Dwukrotnie jednak musiałem restartować grę, bo mi się zawiesiła, zawsze w momencie przechodzenia do filmiku. Raz, kiedy walczyłem z wielkim pająkiem w jaskini, drugi raz na samym początku aktu IV. Ale jak wspomniałem, gra się całkiem przyjemnie. Niech mi tylko ktoś wytłumaczy o co w tej grze biega. Nie to, żebym grał w Gearsy dla fabuły. Ale, na Wielkich Przedwiecznych. Niech to będzie coś bardziej zaawansowanego, niż fuck yeah, zabijmy tę wredną Szarańczę.
To co mnie jeszcze w grze irytuje, to paleta barw. Ja domyślam się, że to "zamysł artystyczny", żeby wszystko było szarobure (wojna atomowa i te sprawy). Ale ta gra byłabty zdecydowanie lepsza, gdyby tu i ówdzie nie pożałowano bardziej nasyconych kolorów.
środa, 26 listopada 2008
Podsumowanie tygodnia XIX
Jeee, wreszcie dotarły trzy nowe zabawki (w zasadzie więcej od ostatnich zdjęć).
Po pierwsze, zupełnie zapomniałem, ale dostałem przecież drugą część przygód Phoenixa Wrighta - Justice for All. Podobnie jak część pierwsza, jest zarówno po japońsku jak i po angielsku. Niestety, wciąż nie skończyłem odstatniej sprawy w pierwszej odsłonie, więc chwilowo leży sobie w folii.
Po drugie, dotarł do mnie vga box do dreamcasta. Ponieważ do tej pory miałem tylko badziewny kabel rf, po którym robiło mi się niedobrze, to bardzo się ucieszyłem. Wreszcie mogę normalnie grać w gry z makarona. W dodatku, dzięki obsługiwaniu pivota (przez monitor rzecz jasna), mogę grać w shmupsy na pełnym ekranie. Już widzę, że mi zazdrościcie.
Po trzecie, też niejako do dreamcasta, zakupiłem przełącznik sygnału vga. Nie jest jakimś ósmym cudem świata, ale działa, a to najważniejsze.
Aby przetrwać do wydania Street Fightera IV (oraz do momentu, aż TheHut łaskawie w końcu przyśle mi King of Fighters XI), postanowilem nadrobić nieco zaległości w "klasyce" gatunku. Na początek Capcom vs SNK2, jedna z crossoverowych bijatyk Capcomu (doh). Wersja na PS2 jest całkiem dobrze zrobiona, pokusiłbym się o stwierdzenie, że wręcz mamy do czynienia z wersją acrade perfect. No, jeżeli nie licząc nieco dłuższego wczytywania się poziomów. Teraz "tylko" jeszcze muszę kupić Marvel vs Capcom 2 (pytanie tylko na jaką konsolę?)
No i po piąte. Chociaż nie mam (jeszcze) Xboksa360, to mimo wszystko miałem zbunkrowane 3000 kosmopunktów Microsoftu (dziękuje ci telewizjo Fox i tobie Sarah Connor). Ponieważ nowy dashboard dał możliwość kupowania gier poprzez stronę xbox.com, to postanowiłem sprawdzić jak to działa. Niestety, nie udało mi się zakupić Dooma (blokowane po IP, więc pewnie musiałbym wejść przez jakieś proxy) oraz Ikarugi (nie mógł odnaleźć strony). Natomiast bez problemu nabyłem Pac-Mana:Championship Edition, Castlevanię: Symphony of the Night, TNMT 1989 Arcade oraz Reza HD. Niechcący też kupiłem theme do Pac-Mana (czemu gra nie jest wyświetlana jako pierwsza tylko gdzieś tak pośrodku rzeczy możliwych do kupienia?), więc teraz zostało mi całe 150 punktów.
Za to nieco pograłem w Gears of War (na PC rzecz jasna). Skończyłem właśnie pierwszy akt (na casualu), wobec czego mój gamertag (Reptil3 PL) ma już całe 20 punktów. Gierka w sumie niezła, prosta jak konstrukcja cepa, ale daje dużo radochy. Może sterowanie przy pomocy klawiatury i myszki mogłoby być nieco lepsze (szczególnie konieczność wciskania dwa razy przycisku żeby np. się rzucić w lewo), a gra oczywiście obsługuje tylko i wyłącznie oryginalne pady Microsoftu. Jakby ktoś chciał pograć w coopa, to niech da znać.
Po pierwsze, zupełnie zapomniałem, ale dostałem przecież drugą część przygód Phoenixa Wrighta - Justice for All. Podobnie jak część pierwsza, jest zarówno po japońsku jak i po angielsku. Niestety, wciąż nie skończyłem odstatniej sprawy w pierwszej odsłonie, więc chwilowo leży sobie w folii.
Po drugie, dotarł do mnie vga box do dreamcasta. Ponieważ do tej pory miałem tylko badziewny kabel rf, po którym robiło mi się niedobrze, to bardzo się ucieszyłem. Wreszcie mogę normalnie grać w gry z makarona. W dodatku, dzięki obsługiwaniu pivota (przez monitor rzecz jasna), mogę grać w shmupsy na pełnym ekranie. Już widzę, że mi zazdrościcie.
Po trzecie, też niejako do dreamcasta, zakupiłem przełącznik sygnału vga. Nie jest jakimś ósmym cudem świata, ale działa, a to najważniejsze.
Aby przetrwać do wydania Street Fightera IV (oraz do momentu, aż TheHut łaskawie w końcu przyśle mi King of Fighters XI), postanowilem nadrobić nieco zaległości w "klasyce" gatunku. Na początek Capcom vs SNK2, jedna z crossoverowych bijatyk Capcomu (doh). Wersja na PS2 jest całkiem dobrze zrobiona, pokusiłbym się o stwierdzenie, że wręcz mamy do czynienia z wersją acrade perfect. No, jeżeli nie licząc nieco dłuższego wczytywania się poziomów. Teraz "tylko" jeszcze muszę kupić Marvel vs Capcom 2 (pytanie tylko na jaką konsolę?)
No i po piąte. Chociaż nie mam (jeszcze) Xboksa360, to mimo wszystko miałem zbunkrowane 3000 kosmopunktów Microsoftu (dziękuje ci telewizjo Fox i tobie Sarah Connor). Ponieważ nowy dashboard dał możliwość kupowania gier poprzez stronę xbox.com, to postanowiłem sprawdzić jak to działa. Niestety, nie udało mi się zakupić Dooma (blokowane po IP, więc pewnie musiałbym wejść przez jakieś proxy) oraz Ikarugi (nie mógł odnaleźć strony). Natomiast bez problemu nabyłem Pac-Mana:Championship Edition, Castlevanię: Symphony of the Night, TNMT 1989 Arcade oraz Reza HD. Niechcący też kupiłem theme do Pac-Mana (czemu gra nie jest wyświetlana jako pierwsza tylko gdzieś tak pośrodku rzeczy możliwych do kupienia?), więc teraz zostało mi całe 150 punktów.
Za to nieco pograłem w Gears of War (na PC rzecz jasna). Skończyłem właśnie pierwszy akt (na casualu), wobec czego mój gamertag (Reptil3 PL) ma już całe 20 punktów. Gierka w sumie niezła, prosta jak konstrukcja cepa, ale daje dużo radochy. Może sterowanie przy pomocy klawiatury i myszki mogłoby być nieco lepsze (szczególnie konieczność wciskania dwa razy przycisku żeby np. się rzucić w lewo), a gra oczywiście obsługuje tylko i wyłącznie oryginalne pady Microsoftu. Jakby ktoś chciał pograć w coopa, to niech da znać.
czwartek, 20 listopada 2008
Half-Life za (prawie) darmo
Z okazji 10lecia premiery pierwszej części Half-Life, Valve postanowiło nieco opóścić cenę swojej pierwszej gry. I tak, do jutra przygody Gordona Freemana można kupić za nieco ponad 1 dolara.
Wystarczy wejść na Steama.
środa, 19 listopada 2008
Podsumowanie tygodnia XIX
No cóż, miałem poczekać aż pojawią się kolejne nabytki (a te płyną i płyną), ale jescze się nie doczekałem. Trzeba więc pisac o czymś innym.
Po pierwsze, w Ikariam (org) rozpoczęła się wojna. Pierwsza gildia na serwerze wykryła w swoich szeregach szpiega innej gildii. Mój alians, jako sprzymierzeniec Stoików (tych pierwszych) przystąpiliśmy do działań wojennych. Ponieważ cała sytuacja nieco mnie zaskoczył, musiałem na gwałt nadrabiać zaległości. Niestety, nie było lekko, bo moją stolicę obrał na cel jeden z przeciwników. Trochę mnie złupił, ale nie tak strasznie jak mogłoby być. W każdym razie otrzymałem nauczkę i teraz trzymam sensowną bazę wojskową na każdej wyspie. Jeszcze trochę muszę poczekać, aż uda mi się wybudować odpowiednią flotę (stocznie potwornie długo się upgrejduje).
Na drugim serwerze, na szczęście, wojny nie było. Ale i tam postanowiłem zwiększyć swoją siłę bojową (szczególnie, że takie zalecenia przekazał generał gildii). Stąd też rozbudowa ostatniej wyspy idzie bardziej ociężale, niż przewidywałem.
A ponadto...
Próbowałem grać w demo Left 4 Dead. Niestety, nie do tego Valve mnie przyzwyczaiło. Mimo najszczerszych chęci nie miałem sobie pograć w coopa z g40stem i cienisławem. Za każdym razem wyskakiwał błąd połączenia i to bez różnicy, który z nas próbował hostować grę. A porty z pewnością były przepuszczone prawidłowo. I o ile wiem, nie tylko my mieliśmy podobne problemy. O dziwo, nie było większych błędów z graniem z przypadkowymi ludźmi.
Sama gra nie jest zła, ale jakoś niespecjalnie mnie L4D zachwyciło. Wszystko jest trochę szarobure. Owszem, to tylko jeden poziom, ale z pewnością nie zachęciło mnie to do zakupu. Jasne, strzelanie do zombiaków jest fajne, coop dla 4 osób też jest doskonałym pomysłem, ale czegoś tu brakuje. Nie wiem, jak szybko gra by mi się znudziła (no chyba, że to miałaby być gra do grania po kwadransie naraz). Szczególnie, jeżeli miałbym zapłacić za to prawie 150zł. Po wrażeniach z dema, gotów jestem dać za to może 70zł. Sorry, no bonus.
Z innych gier, udało mi się ukończyć dwa tytuły. Pierwszym jest Castlevania: Dawn of Sorrow, czyli premierowa odsłona serii na DSa. Generalnie, to solidna choć niewiele wprowadzająca do gatunku Metroidvania. Zdecydowanie, Konami mogło sobie odpuścić rysowanie runów rysikiem, bo to bardziej przeszkadza niż pomaga.
Do tego ukończyłem Kim Possible: Kimmunicator. Nie wiem, czy widziałem kiedykolwiek cały odcinek tej kreskówki, ale gierka bardzo mi się podobała. Tęsknię za takimi oldskulowymi platformówkami Disneya. Tu mamy bowiem powrót do korzeni. Żadnego biegania w środowisku 3D - idziemy w prawo (czasem w lewo), skaczemy i bijemy przeciwników. A to wszystko w niezłej grafice 2.5D. Szkoda tylko, że gra ma praktycznie zerowe replayability, bo poleciłbym ją każdemu.
No i to tyle na dziś. Czekam na zakupy.
poniedziałek, 10 listopada 2008
Nadrabianie zaległości
Właśnie mi przypomniano, że faktycznie dość dawno nie pisałem nic. Trzeba to zmienić. Oby tylko zapału starczyło mi na więcej niż 1-2 posty :(
No to do dzieła. Najpierw pochwalimy się zakupami z ostatnich dwóch miesięcy, a co.
Mój DS to przede wszystkim maszynka do rpgów i gier przygodowych. Stąd też postanowiłem sobie zakupić Final Fantasy 3 na DSa. Szczególnie, że akurat była promocja w sklepie w Anglii i z wysyłką wyszło mnie 13 funtów (a funt jeszcze wtedy był dość tani). Niestety, wiele nie pograłem bo najpierw chcę przejść 1 i 2.
No oczywiście, że musiałem kupić Phoenixa Wrighta. Niecałe 50zł, to cena której nie mogłem się oprzeć. Gierka jest świetna, choć dopiero ostatnia sprawa widać, że powstawała z myślą o DSie. Bardzo się odróżnia od pozostałych. Gra mimo japońskiej okładki jest też całkowicie po angielsku.
Wiem jedno. Jak ktoś cchce kupić grę Atlusa powinien to zrobić bezzwłocznie, bo później może być za późno. Będąc tego świadom wysupłalem parę groszy na drugą część świetnego (choć trudnego) Etrian Odyssey.
Miałem wcześniej polską podstawkę Titan Questa, ale nie miałem dodatku. Ja wiem, że za psie pieniądze można teraz kupić ten drugi w polskiej wersji językowej. Ale znów. Ta wersja wraz z wysyłką z Anglii kosztowała mnie mniej (no, może tyle samo), co topsellerowe wydanie. No i jest po angielsku, co eliminuje ewentualne problemy z aplikacją fanowskich patchy.
No co? Dreamcasta nie widzieliście? Działa, był tani, czego chcieć więcej?
Z nową konsolą trzeba było zamówić dodatkowe zabawki. Pad zawsze się przyda, szczególnie że kosztuje 10 dolców, a adapter do podłączenia padów z PS2 też jest niezła inwestycją. Chociaż d-pad na padzie dreamcastowym jest bardzo przyzwoity, to są lepsze rozwiązania do grania w bijatyki czy strzelanki.
Wiem jedno. Już nigdy, przenigdy nie kupię gry Games for Windows Live w Polsce. Nie obchodzi mnie kto zawinił - wydawca (Cenega) czy Microsoft. Jeżeli wersja pecetowa wspiera tę usługę, to ja rządam do niej dostępu. Więc pa pa cenego. Nie zarobisz na mnie ani na GTA4, ani na Tomb Raiderze: Underworld. Szczególnie, że GTA4 wraz z wysyłką z Anglii kosztuje mniej niż 120zł. Więc tym bardziej musiałbym być kretynem, żeby płacić więcej, a otrzymywać (potencjalnie) mniej.
A Fallout 3? W sumie nie wiem. Byłem tak zdegustowany, że zakładka live nie działa, że ledwo tworzenie postaci przeszedłem. Ale do gry wrócę, niedługo.
Zanim przejdę FF3, trzeba zmierzyć się z pierwszymi odsłonami, prawda? Zakasałem więc rękawy i zakupiłem w Kanadzie wersję na GBA dwóch pierwszych części. Trochę było drogo, ale nigdy nie kupię gry na GBA na allegro. Za dużo użerania się z piratami.
Lubię bijatyki, choć głównie te 2D. Przez pewien czas chciałem nabyć porządnego arcade sticka do PS2 w Play Asia, ale zostały wszystkie wyprzedane. Postanowiłem więc sięgnąć po drugą w kolei rzecz, czyli porządny pad do bijatyk. Ponieważ kupić saturnowego pada do PS2 kupić jest niezmiernie ciężko, sięgnąłem po tego, specjalnego pada stworzonego z myślą o 15o leciu serii Street Fighter. Co by nie mówić jest świetny. D-Pad jest bardzo porządny, 6 klawiszy doskonale sprawdza się w większości bijatyk, bez konieczności kombinowania z triggerami.
Ale arcade sticka też kupię, nie ma bata.
No i na sam koniec, aby uczcić wyjście Gears of War 2, zakupiłem część pierwszą. Nie, tak naprawdę to grę zamówiłem 19 września, ale otrzymałem dopiero w listopadzie. Ale to już zupełnie inna historia, którą z pewnością niedługo opowiem.
Uf sporo tego. A to wciąż nie wszystkie zakupy, które powinienem otrzymać w tym miesiącu.
No to do dzieła. Najpierw pochwalimy się zakupami z ostatnich dwóch miesięcy, a co.
Mój DS to przede wszystkim maszynka do rpgów i gier przygodowych. Stąd też postanowiłem sobie zakupić Final Fantasy 3 na DSa. Szczególnie, że akurat była promocja w sklepie w Anglii i z wysyłką wyszło mnie 13 funtów (a funt jeszcze wtedy był dość tani). Niestety, wiele nie pograłem bo najpierw chcę przejść 1 i 2.
No oczywiście, że musiałem kupić Phoenixa Wrighta. Niecałe 50zł, to cena której nie mogłem się oprzeć. Gierka jest świetna, choć dopiero ostatnia sprawa widać, że powstawała z myślą o DSie. Bardzo się odróżnia od pozostałych. Gra mimo japońskiej okładki jest też całkowicie po angielsku.
Wiem jedno. Jak ktoś cchce kupić grę Atlusa powinien to zrobić bezzwłocznie, bo później może być za późno. Będąc tego świadom wysupłalem parę groszy na drugą część świetnego (choć trudnego) Etrian Odyssey.
Miałem wcześniej polską podstawkę Titan Questa, ale nie miałem dodatku. Ja wiem, że za psie pieniądze można teraz kupić ten drugi w polskiej wersji językowej. Ale znów. Ta wersja wraz z wysyłką z Anglii kosztowała mnie mniej (no, może tyle samo), co topsellerowe wydanie. No i jest po angielsku, co eliminuje ewentualne problemy z aplikacją fanowskich patchy.
No co? Dreamcasta nie widzieliście? Działa, był tani, czego chcieć więcej?
Z nową konsolą trzeba było zamówić dodatkowe zabawki. Pad zawsze się przyda, szczególnie że kosztuje 10 dolców, a adapter do podłączenia padów z PS2 też jest niezła inwestycją. Chociaż d-pad na padzie dreamcastowym jest bardzo przyzwoity, to są lepsze rozwiązania do grania w bijatyki czy strzelanki.
Wiem jedno. Już nigdy, przenigdy nie kupię gry Games for Windows Live w Polsce. Nie obchodzi mnie kto zawinił - wydawca (Cenega) czy Microsoft. Jeżeli wersja pecetowa wspiera tę usługę, to ja rządam do niej dostępu. Więc pa pa cenego. Nie zarobisz na mnie ani na GTA4, ani na Tomb Raiderze: Underworld. Szczególnie, że GTA4 wraz z wysyłką z Anglii kosztuje mniej niż 120zł. Więc tym bardziej musiałbym być kretynem, żeby płacić więcej, a otrzymywać (potencjalnie) mniej.
A Fallout 3? W sumie nie wiem. Byłem tak zdegustowany, że zakładka live nie działa, że ledwo tworzenie postaci przeszedłem. Ale do gry wrócę, niedługo.
Zanim przejdę FF3, trzeba zmierzyć się z pierwszymi odsłonami, prawda? Zakasałem więc rękawy i zakupiłem w Kanadzie wersję na GBA dwóch pierwszych części. Trochę było drogo, ale nigdy nie kupię gry na GBA na allegro. Za dużo użerania się z piratami.
Lubię bijatyki, choć głównie te 2D. Przez pewien czas chciałem nabyć porządnego arcade sticka do PS2 w Play Asia, ale zostały wszystkie wyprzedane. Postanowiłem więc sięgnąć po drugą w kolei rzecz, czyli porządny pad do bijatyk. Ponieważ kupić saturnowego pada do PS2 kupić jest niezmiernie ciężko, sięgnąłem po tego, specjalnego pada stworzonego z myślą o 15o leciu serii Street Fighter. Co by nie mówić jest świetny. D-Pad jest bardzo porządny, 6 klawiszy doskonale sprawdza się w większości bijatyk, bez konieczności kombinowania z triggerami.
Ale arcade sticka też kupię, nie ma bata.
No i na sam koniec, aby uczcić wyjście Gears of War 2, zakupiłem część pierwszą. Nie, tak naprawdę to grę zamówiłem 19 września, ale otrzymałem dopiero w listopadzie. Ale to już zupełnie inna historia, którą z pewnością niedługo opowiem.
Uf sporo tego. A to wciąż nie wszystkie zakupy, które powinienem otrzymać w tym miesiącu.
niedziela, 31 sierpnia 2008
Command & Conquer: Red Alert za darmo
Tak jak pisałem na Polygamii, Electronic Arts udostępniło C&C:RA za darmo.
Właśnie się pokazały obrazy płyt do ściągnięcia na stronie Red Alert, więc jazda, do ściągania.
Właśnie się pokazały obrazy płyt do ściągnięcia na stronie Red Alert, więc jazda, do ściągania.
sobota, 30 sierpnia 2008
DS in da hałz
Właśnie odebrałem nową zabawkę - Nintendo DS (dokładniej Pokemon Limited Edition - tak, Pokemon). Przyleciała do mnie z USA, dzięki uprzejmości kolegi kolegi.
Przy okazji odebrałem także Mystery Dungeon - Shiren the Wanderer, czyli komercyjnego roguelike'a na handhelda Nintendo.
Niestety, nie mam europejskiej ładowarki (bo niestety, ta od Nintendo jest tylko 110V, zamiast 110-220V), więc za bardzo nie mogę się dziś pobawić. Na szczęście lada dzień powinny do mnie trafić folia i ładowarka z Hong Kongu (a co, myśleliście że to w Polsce kupować będę?)
poniedziałek, 25 sierpnia 2008
Podsumowanie tygodnia XVIII
Przede wszystkim, doszła do mnie wreszcie karta grafiki. Jasne, to nie HD4850, a "tylko" 3650, ale jest dużo lepiej niż wbudowany intel. Z racji nowej karty graficznej odpaliłem sobie Bionic Commando: Rearmed, które nie chciało ruszyć na X3100 (nie to, żebym specjalnie się wysilał przy jego odpalaniu).
Gierka jest świetna. Jest trudna, ale świetna. Dość ciężko się jednak przyzwyczaić, że nie ma czegoś takiego jak skok. Kto to w ogóle pomyślał? Platformówka bez skakania. Phi.
Ale mimo wszystko, po kilku próbach w misjach treningowych, w końcu opanowałem poruszanie się na bionicznej ręce. Wciąż sporo spadam, ale na szczęście gra nieco wybacza. Nawet bossowie nie są aż tacy trudni jak sobie wyobrażałem.
W chwili obecnej chyba jestem pod koniec gry, bo właśnie uratowałem Super Joe z Obozu Jenieckiego. Może, 2-3 plansze mi zostały.
Jeżeli do czegoś można się przyczepić, to do plansz z lotu ptaka. Rozumiem, że mają nawiązywać do Commando, ale są po prostu kiepskie. Chyba tylko grając jedną ręką, stanowiłyby jakiś problem.
Gierka wygląda bosko, a remiksy muzyki z oryginału wżynają się w mózg. No dobra, starczy tego pseudo-luzackiego slangu. Jest świetnie i nie żałuje najmniejszego grosza wydanego na ten tytuł.
Prócz Bionic Commando: Rearmed odpaliłem sobie R-Type Final. I w parę(dziesiąt) minut przeszedłem grę. Jasne, że na najniższym poziomie, zawsze tak zaczynam grać w shmupsy. Gra ma potwornie dziwną dynamikę. Choć może to dlatego, że nie opanowałem jeszcze doskonale zmiany prędkości swojego statku (tzn. wiem jak to robić, ale często o tym zapominam). W sumie nie jest źle, choć bez wątpienia więcej będę mógł powiedzieć w momencie, w którym będę sobie doskonale radził na poziomie średnim.
Na trochę odpaliłem też Puzzle Quest, ale niespecjalnie mam czym się chwalić. Od przeszedłem parę questów, zabiłem parę ogrów, katapult i innych harpii. Jak widać, jestem raczej na początku wyprawy, niż dalej.
A w Ikariam nic nowego, więc nic nie napiszę. Jak będę miał coś ważnego, to na pewno dam znać.
Gierka jest świetna. Jest trudna, ale świetna. Dość ciężko się jednak przyzwyczaić, że nie ma czegoś takiego jak skok. Kto to w ogóle pomyślał? Platformówka bez skakania. Phi.
Ale mimo wszystko, po kilku próbach w misjach treningowych, w końcu opanowałem poruszanie się na bionicznej ręce. Wciąż sporo spadam, ale na szczęście gra nieco wybacza. Nawet bossowie nie są aż tacy trudni jak sobie wyobrażałem.
W chwili obecnej chyba jestem pod koniec gry, bo właśnie uratowałem Super Joe z Obozu Jenieckiego. Może, 2-3 plansze mi zostały.
Jeżeli do czegoś można się przyczepić, to do plansz z lotu ptaka. Rozumiem, że mają nawiązywać do Commando, ale są po prostu kiepskie. Chyba tylko grając jedną ręką, stanowiłyby jakiś problem.
Gierka wygląda bosko, a remiksy muzyki z oryginału wżynają się w mózg. No dobra, starczy tego pseudo-luzackiego slangu. Jest świetnie i nie żałuje najmniejszego grosza wydanego na ten tytuł.
Prócz Bionic Commando: Rearmed odpaliłem sobie R-Type Final. I w parę(dziesiąt) minut przeszedłem grę. Jasne, że na najniższym poziomie, zawsze tak zaczynam grać w shmupsy. Gra ma potwornie dziwną dynamikę. Choć może to dlatego, że nie opanowałem jeszcze doskonale zmiany prędkości swojego statku (tzn. wiem jak to robić, ale często o tym zapominam). W sumie nie jest źle, choć bez wątpienia więcej będę mógł powiedzieć w momencie, w którym będę sobie doskonale radził na poziomie średnim.
Na trochę odpaliłem też Puzzle Quest, ale niespecjalnie mam czym się chwalić. Od przeszedłem parę questów, zabiłem parę ogrów, katapult i innych harpii. Jak widać, jestem raczej na początku wyprawy, niż dalej.
A w Ikariam nic nowego, więc nic nie napiszę. Jak będę miał coś ważnego, to na pewno dam znać.
niedziela, 17 sierpnia 2008
Podsumowanie tygodnia XVII
Kolejny tydzień się kończy, czas na podsumowanie co ciekawego się wydarzyło.
A wydarzyło się niespecjalnie wiele ciekawego.
Wciąż czekam na swoją kartę graficzną. Choć chwilowo dałem sobie spokój z HD4850, i stwierdziłem że wezmę na "przeczekanie" HD3650 pasywnego. Wiem, że to żaden potwór, ale zdecydowanie lepsze niż wbudowany Intel X3100. W dodatku doskonale się nada jako karta w HTPC, które zamierzam niedługo złożyć.
Niestety, "dzięki" długiemu weekendowi, nic do mnie nie dotarło. Oby jutro, bo już powoli szlag mnie trafia. Bo nawet w Bionic Commando: Rearmed nie mogę sobie pograć.
A propos BC:R, jak powszechnie wiadomo, Valve i Capcom się nie dogadały i gry na Steamie mimo zapowiedzi nie ma. Na szczęście, grę można kupić nie tylko na Direct2Drive, ale także w Gamersgate. Polecam kupić w tym ostatnim, gdzie można ładnie "oszukać" system i wymusić opłaty w USD a nie Euro.
Jak?
1. zakładamy konto na Gamers Gate podając wszystkie informacje zgodnie z prawdą
2. wchodzimy na stronę poprzez jakieś amerykańskie proxy, np. Any Fool.
3. dokonujemy zakupu. Najlepiej płacić paypalem, gdyż ta opcja otworzy się w osobnym oknie, już obsługującym https.
4. Po zakupie wchodzimy normalnie na stronę i ściągamy grę.
I tyle.
No, dobra. Ale skoro nie grałem w Bionic Commando, to w co grałem?
Na początek... Dark Cloud. Szczerze mówiąc nie wiem czego się po tej grze spodziewałem. Ale z pewnością nie tego. Myślałem, że to będzie jakieś action-rpg, może nieco przypominające Zeldę. A tu typowy dungeon crawler. W dodatku mocno frustrujący (szczególnie na początku). Do momentu, aż nie zdobędziemy dostępu do sklepu (u mnie udało się to dopiero na 6 poziomie). Do tego czasu chodziłem praktycznie cały czas bez broni (tzn. z popsutym sztyletem zadającym 1 obrażenie), bez antidotum na truciznę od nietoperzy i w ogóle ginąłem co chwila.
Dopiero po prawie 4 godzinach gry mogę normalnie zabijać przeciwników.
Nie wiem, pewnie dam grze jeszcze parę godzin na próbę, może coś się rozkręci. Ale to jedno z większych rozczarowań w mojej karierze growej.
Powoli też przechodze sobie Diablo 2. Uporałem się z drugim Aktem i prawie skończyłem trzeci. Właśnie skończyłem kompletować korbacz, więc tylko przede mną jeszcze Kazamaty, a później Mef i kolejny akt.
Muszę przyznać, że coraz bardziej ciąży mi mała wielkość skrzynki. Trochę kamieni i run na czarną godzinę, kostka i kamyki i koniec miejsca. De facto prawie przestałem cokolwiek podnosić z ziemi, bo nawet w plecaku nie ma na to miejsca (talizmany swoje zajmują).
No nic. Potransmutuję trochę rzeczy, może uda się coś niezłego wydziergać jeszcze na normalu.
No i tradycyjnie na koniec Ikariam.
Na serwerze org, wreszczie dorobiłem się... nie, nie piątej kolinii. Ale pierwszy krok już zrobiłem, bo pałac już jest poziomu 5. Teraz tylko jeszcze pozostałe 4 wyspy też trzeba do tego poziomu zwiększyć. A to tylko 1M drewna i 600K pozostałych materiałów. Bułka z masłem.
Na serwerze com wciąż się przygotowywuję do rozbudowania pałacu (niestety tu wolniej idzie, bo "marnuję" jedną wyspę na siarkę, zamiast mieć 2 wyspy z marmurem i 2 z winem). Bywa. Za to wynalazłem Utopię (+200 do szczęśliwości w stolicy), i od razu moja stolica się rozrosła.
No i to tyle w zasadzie.
A wydarzyło się niespecjalnie wiele ciekawego.
Wciąż czekam na swoją kartę graficzną. Choć chwilowo dałem sobie spokój z HD4850, i stwierdziłem że wezmę na "przeczekanie" HD3650 pasywnego. Wiem, że to żaden potwór, ale zdecydowanie lepsze niż wbudowany Intel X3100. W dodatku doskonale się nada jako karta w HTPC, które zamierzam niedługo złożyć.
Niestety, "dzięki" długiemu weekendowi, nic do mnie nie dotarło. Oby jutro, bo już powoli szlag mnie trafia. Bo nawet w Bionic Commando: Rearmed nie mogę sobie pograć.
A propos BC:R, jak powszechnie wiadomo, Valve i Capcom się nie dogadały i gry na Steamie mimo zapowiedzi nie ma. Na szczęście, grę można kupić nie tylko na Direct2Drive, ale także w Gamersgate. Polecam kupić w tym ostatnim, gdzie można ładnie "oszukać" system i wymusić opłaty w USD a nie Euro.
Jak?
1. zakładamy konto na Gamers Gate podając wszystkie informacje zgodnie z prawdą
2. wchodzimy na stronę poprzez jakieś amerykańskie proxy, np. Any Fool.
3. dokonujemy zakupu. Najlepiej płacić paypalem, gdyż ta opcja otworzy się w osobnym oknie, już obsługującym https.
4. Po zakupie wchodzimy normalnie na stronę i ściągamy grę.
I tyle.
No, dobra. Ale skoro nie grałem w Bionic Commando, to w co grałem?
Na początek... Dark Cloud. Szczerze mówiąc nie wiem czego się po tej grze spodziewałem. Ale z pewnością nie tego. Myślałem, że to będzie jakieś action-rpg, może nieco przypominające Zeldę. A tu typowy dungeon crawler. W dodatku mocno frustrujący (szczególnie na początku). Do momentu, aż nie zdobędziemy dostępu do sklepu (u mnie udało się to dopiero na 6 poziomie). Do tego czasu chodziłem praktycznie cały czas bez broni (tzn. z popsutym sztyletem zadającym 1 obrażenie), bez antidotum na truciznę od nietoperzy i w ogóle ginąłem co chwila.
Dopiero po prawie 4 godzinach gry mogę normalnie zabijać przeciwników.
Nie wiem, pewnie dam grze jeszcze parę godzin na próbę, może coś się rozkręci. Ale to jedno z większych rozczarowań w mojej karierze growej.
Powoli też przechodze sobie Diablo 2. Uporałem się z drugim Aktem i prawie skończyłem trzeci. Właśnie skończyłem kompletować korbacz, więc tylko przede mną jeszcze Kazamaty, a później Mef i kolejny akt.
Muszę przyznać, że coraz bardziej ciąży mi mała wielkość skrzynki. Trochę kamieni i run na czarną godzinę, kostka i kamyki i koniec miejsca. De facto prawie przestałem cokolwiek podnosić z ziemi, bo nawet w plecaku nie ma na to miejsca (talizmany swoje zajmują).
No nic. Potransmutuję trochę rzeczy, może uda się coś niezłego wydziergać jeszcze na normalu.
No i tradycyjnie na koniec Ikariam.
Na serwerze org, wreszczie dorobiłem się... nie, nie piątej kolinii. Ale pierwszy krok już zrobiłem, bo pałac już jest poziomu 5. Teraz tylko jeszcze pozostałe 4 wyspy też trzeba do tego poziomu zwiększyć. A to tylko 1M drewna i 600K pozostałych materiałów. Bułka z masłem.
Na serwerze com wciąż się przygotowywuję do rozbudowania pałacu (niestety tu wolniej idzie, bo "marnuję" jedną wyspę na siarkę, zamiast mieć 2 wyspy z marmurem i 2 z winem). Bywa. Za to wynalazłem Utopię (+200 do szczęśliwości w stolicy), i od razu moja stolica się rozrosła.
No i to tyle w zasadzie.
niedziela, 10 sierpnia 2008
Podsumowanie tygodnia XVI
Czy raczej trójtygodnia, bo coś ostatnio tak wypada, że raz na dwa tygodnie coś skrobnąłem.
No nic. Dwa tygodnie temu miałem przynajmniej niezłą wymówkę, bo wracałem właśnie z Głuchołazów, gdzie odbywał się zlot miłośników Atari, na którym byłem.
Party było naprawdę fajne, ale inne niż poprzednie na których byłem (ostatnie to chyba QuaST w 2005). Powiedziałbym, że tym razem było bardziej kulturalnie. Nie wiem, czy to ludzie się postarzeli (dorośli?), czy też to wpływ płci przeciwnej, której jakby więcej było, ale jeszcze parę lat i nawet nie zaliczymy wizyty policji (stali sobie jednej nocy mając nadzieję, że ktoś po pijaku będzie wsiadał do aut).
A propo aut, na QuaST (czy wcześniej Lecie Ludzików) było ich pięć na krzyż (w tym moje). Na Głuchołazach 2008 ciężko było znaleźć miejsce do parkowania (no, parking do największych nie należał). Może to też wpłynęło na nieco mniejsze zużycie alkoholu wśród zlotowców? Dodatkowo, do granicy z Czechami ze 3 kilometry, więc na wyżerkę jeździło się za granicę. Ha, ale to brzmi. I wszyscy polubili Dr Peppera, o którego w Polsce chyba ciężko.
Jak to na party, musiały odbyć się compoty z nowymi pracami. Niestety, nie jestem zbytnim ekspertem w tej dziedzinie, jako że asemblera na XE nie widziałem na oczy więc nie wiem ile tam trzeba się namęczyć, żeby stworzyć zoom rotator czy inny oteksturowany tunel i obracający się wielobok.
W każdym razie potrafiłem docenić muzykę, która była tradycyjnie świetna oraz prace graficzne, które były równie doskonałe.
Słowem party na 4+(może byłoby lepiej, ale nie doczekałem do ogniska które zaczęło się po 2 nad ranem i ległem spać).
No, dobra dość wkrętów. Przejdźmy do tego, w co grałem od tego czasu.
Po zakupie PS2 i przejściu Jaka & Daxtera, jakby nieco zwolniłem. Jasne, jak pisałem wcześniej zacząłem grać w Shadow of Rome, ale te głupie elementy skradankowe mnie rozbrajają. Na szczęście, w tak zwanym międzyczasie, zakupiłem na alledrogo trzy gry na czarnulkę. Dark Clouda - czyli action rpga od Level 5, R-Type Final, ostatnią jak na chwilę obecną przedstawiciela serii (nie licząc R-Type Tactics) oraz Astro Boya, fajną grę akcji od Segi.
Niestety, niespecjalnie w nie sobie pograłem. Od odpaliłem, żeby zobaczyć czy gry w ogóle działają. No i działają.
Za to pograłem nieco więcej w Diablo 2. W końcu przeszedłem 1 akt i w chwili obecnej jestem w Tajemnym Sanktuarium w akcie 2. Gra się całkiem miło, tylko ten cholernie mały plecak i skrzynka. Szkoda, że nie da jej się powiększyć grając w podstawkę. Grafika zupełnie przestała mi przeszkadzać, więc chyba gra nadrabia "grywalnością".
Prócz Diablo 2, gram sobie w darmową Trackmanię Nations Forever (mój nick to Reptil3 tradycyjnie). Poza pierwszą Trackmanią (nota bene brałem także udział w beta testach tej gry) nie miałem zbytniego kontaktu z serią, prócz kilku sesji w Nations. Bawię się przednio, mimo że część tras po których się ścigam, są absolutnie debilne. Ale generalnie jest super, i do tego za darmo.
No i zostaje jeszcze Ikariam. Nic ciekawego specjalnie się nie dzieje na tym froncie. Mam po 4 kolonie na obydwu serwerach, rozbudowuje się powoli, a na serwerze org nawet przygotowuje do rozbudowania Pałacu do 5 poziomu (nie jest to łatwe zajęcie).
I na koniec. Wszystkich użytkowników pecetów zapraszam na steamową grupę Polygamii.
No nic. Dwa tygodnie temu miałem przynajmniej niezłą wymówkę, bo wracałem właśnie z Głuchołazów, gdzie odbywał się zlot miłośników Atari, na którym byłem.
Party było naprawdę fajne, ale inne niż poprzednie na których byłem (ostatnie to chyba QuaST w 2005). Powiedziałbym, że tym razem było bardziej kulturalnie. Nie wiem, czy to ludzie się postarzeli (dorośli?), czy też to wpływ płci przeciwnej, której jakby więcej było, ale jeszcze parę lat i nawet nie zaliczymy wizyty policji (stali sobie jednej nocy mając nadzieję, że ktoś po pijaku będzie wsiadał do aut).
A propo aut, na QuaST (czy wcześniej Lecie Ludzików) było ich pięć na krzyż (w tym moje). Na Głuchołazach 2008 ciężko było znaleźć miejsce do parkowania (no, parking do największych nie należał). Może to też wpłynęło na nieco mniejsze zużycie alkoholu wśród zlotowców? Dodatkowo, do granicy z Czechami ze 3 kilometry, więc na wyżerkę jeździło się za granicę. Ha, ale to brzmi. I wszyscy polubili Dr Peppera, o którego w Polsce chyba ciężko.
Jak to na party, musiały odbyć się compoty z nowymi pracami. Niestety, nie jestem zbytnim ekspertem w tej dziedzinie, jako że asemblera na XE nie widziałem na oczy więc nie wiem ile tam trzeba się namęczyć, żeby stworzyć zoom rotator czy inny oteksturowany tunel i obracający się wielobok.
W każdym razie potrafiłem docenić muzykę, która była tradycyjnie świetna oraz prace graficzne, które były równie doskonałe.
Słowem party na 4+(może byłoby lepiej, ale nie doczekałem do ogniska które zaczęło się po 2 nad ranem i ległem spać).
No, dobra dość wkrętów. Przejdźmy do tego, w co grałem od tego czasu.
Po zakupie PS2 i przejściu Jaka & Daxtera, jakby nieco zwolniłem. Jasne, jak pisałem wcześniej zacząłem grać w Shadow of Rome, ale te głupie elementy skradankowe mnie rozbrajają. Na szczęście, w tak zwanym międzyczasie, zakupiłem na alledrogo trzy gry na czarnulkę. Dark Clouda - czyli action rpga od Level 5, R-Type Final, ostatnią jak na chwilę obecną przedstawiciela serii (nie licząc R-Type Tactics) oraz Astro Boya, fajną grę akcji od Segi.
Niestety, niespecjalnie w nie sobie pograłem. Od odpaliłem, żeby zobaczyć czy gry w ogóle działają. No i działają.
Za to pograłem nieco więcej w Diablo 2. W końcu przeszedłem 1 akt i w chwili obecnej jestem w Tajemnym Sanktuarium w akcie 2. Gra się całkiem miło, tylko ten cholernie mały plecak i skrzynka. Szkoda, że nie da jej się powiększyć grając w podstawkę. Grafika zupełnie przestała mi przeszkadzać, więc chyba gra nadrabia "grywalnością".
Prócz Diablo 2, gram sobie w darmową Trackmanię Nations Forever (mój nick to Reptil3 tradycyjnie). Poza pierwszą Trackmanią (nota bene brałem także udział w beta testach tej gry) nie miałem zbytniego kontaktu z serią, prócz kilku sesji w Nations. Bawię się przednio, mimo że część tras po których się ścigam, są absolutnie debilne. Ale generalnie jest super, i do tego za darmo.
No i zostaje jeszcze Ikariam. Nic ciekawego specjalnie się nie dzieje na tym froncie. Mam po 4 kolonie na obydwu serwerach, rozbudowuje się powoli, a na serwerze org nawet przygotowuje do rozbudowania Pałacu do 5 poziomu (nie jest to łatwe zajęcie).
I na koniec. Wszystkich użytkowników pecetów zapraszam na steamową grupę Polygamii.
środa, 23 lipca 2008
Podsumowanie tygodnia XV
Dawno nic nie pisałem. Ale złożyło się na to kilka rzeczy. Przede wszystkim sporo się "namęczyłem" z nowym komputerem. Z całego serca chicalbym też "podziękować" Intelowi za "wspaniałe" sterowniki do X3100, gdyż nie mogę na niej ustawić standardowej rozdzielczości monitora (czyli 1680x1050).
Po zmianie komputera wziąłem się więc za nadrabianie zaległości. A to oznacza, że liznąłem wielu rzeczy po trochu.
Przede wszystkim, odkąd Blizzard zapowiedział Diablo 3, stwierdziłem że warto będzie sobie przypomnieć część wcześniejszą.
Na całe szczęście, Blizzard pozwolił na ściągnięcie wersji gry wraz z dodatkiem ze swoich stron, więc nie musiałem grzebać się i szukać płytek z grą. Tradycyjnie już postanowiłem zagrać barbarzyńcą, bo jestem prostym człowiekiem i nic tak nie budzi mojego respektu jak wielki topór czy inny miecz dwuręczny. W każdym razie, postanowiłem iść w topory. I jak będzie możliwość zaczę rozwijać trąbę powietrzną.
Niestety, wciąż jestem w akcie pierwszym. Chodzę sobie teraz po koszarach i szukam młota. Więc to i następne zadanie i idziemy dalej. Jakby ktoś chciał grać wspólnie, to niech da znać.
A sama gra? Poza grafiką (eh, 800x600 wygląda brrr), nie jest tak najgorzej. Jasne, plecak jakiś taki dziwny jest, dużo gorszy niż w późniejszych naśladowcach (Mythos czy Titan Quest). Prawie nic tu się nie mieści jak będziemy mieli parę flakonów z napojami. Podobnie mała jest skrytka, którą mamy w mieście. Człowiek jednak szybko przyzwyczaja się do dobrych rzeczy.
Poza tym, zupełnie zapomniałem, jaka ta gra była rozbudowana. Ostatnio jednak sporo grałem w Mythosa (RIP?), a tam plansze nie są jakoś specjalnie duże. Tu nie tylko świat na powierzchni jest duży, to jeszcze
Poza tym, na Steamie zakupiłem byłem Puzzle Questa, bo kosztował całe 13 dolarów (promocja była). Do tej pory grałem w zasadzie tylko w demo, więc stwierdziłem, że takiej promocji nie ma się co sprzeciwiać. Nawet wersja polska od CDP kosztuje więcej.
Wciąż nie znudziło mi się Ikariam. Na obydwu serwerach zdobyłem po piątej wyspie, ale nie było łatwo muszę przyznać. Ale teraz powinno być już trochę szybciej, bo nie tylko na obydwu mam po dwie wyspy z marmurem, to na .org także dwie wyspy z winem. No i moje imperia się dzięki temu dość szybko (tak mi się wydaje) rozwijają.
No i na froncie konsolowym zacząłem przechodzić Shadow of Rome. Ewidentnie na fali Gladiatora (rzymski legionista walczący jako gladiator, chociaż z innych pobudek), Capcom postanowił zrobić grę o walkach na arenie. I trzeba przyznać, że silnik do tego, zrobili przyzwoity. Powiedziałbym, że nawet bardzo dobry. Krew sika hektolitrami, odrąbywane członki latają po ekranie. Cud miód i orzeszki.
No, ale Capcom nie byłby Capcomem, gdyby czegoś nie zwalił potwornie. Otóż, postanowili, że gra tylko o gladiatorach byłaby nudna, więc dodali elementy skradanki. I tu jak nietrudno się domyśleć, gra nie błyszczy. Powiedziałbym, że wręcz śmierdzi. Szkoda, że nie da się ich w jakiś sposób ominąć.
Po zmianie komputera wziąłem się więc za nadrabianie zaległości. A to oznacza, że liznąłem wielu rzeczy po trochu.
Przede wszystkim, odkąd Blizzard zapowiedział Diablo 3, stwierdziłem że warto będzie sobie przypomnieć część wcześniejszą.
Na całe szczęście, Blizzard pozwolił na ściągnięcie wersji gry wraz z dodatkiem ze swoich stron, więc nie musiałem grzebać się i szukać płytek z grą. Tradycyjnie już postanowiłem zagrać barbarzyńcą, bo jestem prostym człowiekiem i nic tak nie budzi mojego respektu jak wielki topór czy inny miecz dwuręczny. W każdym razie, postanowiłem iść w topory. I jak będzie możliwość zaczę rozwijać trąbę powietrzną.
Niestety, wciąż jestem w akcie pierwszym. Chodzę sobie teraz po koszarach i szukam młota. Więc to i następne zadanie i idziemy dalej. Jakby ktoś chciał grać wspólnie, to niech da znać.
A sama gra? Poza grafiką (eh, 800x600 wygląda brrr), nie jest tak najgorzej. Jasne, plecak jakiś taki dziwny jest, dużo gorszy niż w późniejszych naśladowcach (Mythos czy Titan Quest). Prawie nic tu się nie mieści jak będziemy mieli parę flakonów z napojami. Podobnie mała jest skrytka, którą mamy w mieście. Człowiek jednak szybko przyzwyczaja się do dobrych rzeczy.
Poza tym, zupełnie zapomniałem, jaka ta gra była rozbudowana. Ostatnio jednak sporo grałem w Mythosa (RIP?), a tam plansze nie są jakoś specjalnie duże. Tu nie tylko świat na powierzchni jest duży, to jeszcze
Poza tym, na Steamie zakupiłem byłem Puzzle Questa, bo kosztował całe 13 dolarów (promocja była). Do tej pory grałem w zasadzie tylko w demo, więc stwierdziłem, że takiej promocji nie ma się co sprzeciwiać. Nawet wersja polska od CDP kosztuje więcej.
Wciąż nie znudziło mi się Ikariam. Na obydwu serwerach zdobyłem po piątej wyspie, ale nie było łatwo muszę przyznać. Ale teraz powinno być już trochę szybciej, bo nie tylko na obydwu mam po dwie wyspy z marmurem, to na .org także dwie wyspy z winem. No i moje imperia się dzięki temu dość szybko (tak mi się wydaje) rozwijają.
No i na froncie konsolowym zacząłem przechodzić Shadow of Rome. Ewidentnie na fali Gladiatora (rzymski legionista walczący jako gladiator, chociaż z innych pobudek), Capcom postanowił zrobić grę o walkach na arenie. I trzeba przyznać, że silnik do tego, zrobili przyzwoity. Powiedziałbym, że nawet bardzo dobry. Krew sika hektolitrami, odrąbywane członki latają po ekranie. Cud miód i orzeszki.
No, ale Capcom nie byłby Capcomem, gdyby czegoś nie zwalił potwornie. Otóż, postanowili, że gra tylko o gladiatorach byłaby nudna, więc dodali elementy skradanki. I tu jak nietrudno się domyśleć, gra nie błyszczy. Powiedziałbym, że wręcz śmierdzi. Szkoda, że nie da się ich w jakiś sposób ominąć.
niedziela, 6 lipca 2008
Podsumowanie tygodnia XIV
Ah. Jak miło znowu mieć PS2. Podobnie jak za pierwszym razem, odpaliłem sobie pierwszą moją grę na tę konsolę - Jak & Daxter. To naprawdę to wciąż doskonała platformówka.
Grając w tę grę, sobie właśnie uświadomiłem, jak bardzo doskonałymi developerami jest Naughty Dog. To jedna z niewielu gier na PS2, gdzie faktycznie nie uświadcza się napisu Loading (czy też w ogóle dogrywania poziomów). No dobra, przy odczytywaniu stanu gry trzeba odczekać ze 3 sekundy, a przy powtarzaniu wyścigów jakąś sekundę widzimy czarny obraz, ale to naprawdę wszystko. Tak naprawdę najdłużej się czeka na początkowe logo. Aż szkoda, że takich gier tak mało wyszło na PS2, nie mówiąc o tej generacji konsol.
W zasadzię grę już skończyłem i niedługo możecie spodziewać się mojej jakiejś recenzji tego tytułu. Chyba nie zdradzę za dużo, jeżeli powiem, że gra mi się bardzo ale to bardzo podobała. Zdobyłem wszystkie 101 orbów, a to oznacza, że to jedna z niewielu gier, które skończyłem praktycznie na 100% (praktycznie, bo parę jajek pewnie mi umknęło).
Przy okazji, po pokazaniu światu, że Diablo 3 jednak powstaje, Blizzard dodał do swojego sklepu cyfrową wersję Diablo 2. W zasadzie można się było tego spodziewać w momencie, kiedy wyszedł patch, który zdejmował zabezpieczenie cd. No, ale teraz mam przynajmniej do grania obydwie wersje - PL i ENG, w zależności od mojego widzimisię mogę zagrać w dowolną z nich. W niedługim czasie pewnie ponownię odpalę Diablo 2, żeby sobie przypomnieć jak świetnym studiem jest Blizzard, no i czymś się zająć w oczekiwaniu na część trzecią.
No i jeszcze Ikariam. No cóż, wielkie zmiany nastąpiły.
Początkowo, na serwerze .org, zrobiłem sobie piąte miasto (drugi marmur). Niestety, w międzyczasie admini postanowili wprowadzić kolejny patch do gry, który zupełnie uniemożliwił mi zabawę z grą. W wersji 0.2.5 kary za korupcję (a korupcja była wszędzie, gdzie poziom budynku gubernatora był niższy niż ilość miast -1) były dotkliwe, ale do przeżycia. W wersji 0.2.6 stały się mordercze. Nagle miasta zaczęły wymierać, bo nie byłem w stanie dostarczać tylu wina czy wymian kulturowych. Po prostu porażka.
W efekcie, postanowiłem jedną ze starszych kolonii w ogóle zniszczyć (szabrując jej zapasy i niszcząc budynki), gdyż będę mógł do niej wrócić w momencie, kiedy rozbuduję moje miasta do odpowiedniego poziomu.
Teraz nie mam więc żadnego miasta z siarką (ta jest dość tania na rynku i wciąż dostępna), za to dwa miasta z marmurem. Lepsze to niż nic.
Na serwerze .com, na którym też przymierzałem się do zbudowania kolejnej kolonii na szczęście wszystko trwało wolniej i nie zdążyłem się dalej skolonizować zanim na org nie pojawił się patch. Dzięki temu, teraz i na tym serwerze postanowiłem się rozbudować zanim powiększę ilość miast. Narazie mam obsadzone 2 z 4 wysp i powoli (bardzo powoli) przymierzam się do trzeciej.
Grając w tę grę, sobie właśnie uświadomiłem, jak bardzo doskonałymi developerami jest Naughty Dog. To jedna z niewielu gier na PS2, gdzie faktycznie nie uświadcza się napisu Loading (czy też w ogóle dogrywania poziomów). No dobra, przy odczytywaniu stanu gry trzeba odczekać ze 3 sekundy, a przy powtarzaniu wyścigów jakąś sekundę widzimy czarny obraz, ale to naprawdę wszystko. Tak naprawdę najdłużej się czeka na początkowe logo. Aż szkoda, że takich gier tak mało wyszło na PS2, nie mówiąc o tej generacji konsol.
W zasadzię grę już skończyłem i niedługo możecie spodziewać się mojej jakiejś recenzji tego tytułu. Chyba nie zdradzę za dużo, jeżeli powiem, że gra mi się bardzo ale to bardzo podobała. Zdobyłem wszystkie 101 orbów, a to oznacza, że to jedna z niewielu gier, które skończyłem praktycznie na 100% (praktycznie, bo parę jajek pewnie mi umknęło).
Przy okazji, po pokazaniu światu, że Diablo 3 jednak powstaje, Blizzard dodał do swojego sklepu cyfrową wersję Diablo 2. W zasadzie można się było tego spodziewać w momencie, kiedy wyszedł patch, który zdejmował zabezpieczenie cd. No, ale teraz mam przynajmniej do grania obydwie wersje - PL i ENG, w zależności od mojego widzimisię mogę zagrać w dowolną z nich. W niedługim czasie pewnie ponownię odpalę Diablo 2, żeby sobie przypomnieć jak świetnym studiem jest Blizzard, no i czymś się zająć w oczekiwaniu na część trzecią.
No i jeszcze Ikariam. No cóż, wielkie zmiany nastąpiły.
Początkowo, na serwerze .org, zrobiłem sobie piąte miasto (drugi marmur). Niestety, w międzyczasie admini postanowili wprowadzić kolejny patch do gry, który zupełnie uniemożliwił mi zabawę z grą. W wersji 0.2.5 kary za korupcję (a korupcja była wszędzie, gdzie poziom budynku gubernatora był niższy niż ilość miast -1) były dotkliwe, ale do przeżycia. W wersji 0.2.6 stały się mordercze. Nagle miasta zaczęły wymierać, bo nie byłem w stanie dostarczać tylu wina czy wymian kulturowych. Po prostu porażka.
W efekcie, postanowiłem jedną ze starszych kolonii w ogóle zniszczyć (szabrując jej zapasy i niszcząc budynki), gdyż będę mógł do niej wrócić w momencie, kiedy rozbuduję moje miasta do odpowiedniego poziomu.
Teraz nie mam więc żadnego miasta z siarką (ta jest dość tania na rynku i wciąż dostępna), za to dwa miasta z marmurem. Lepsze to niż nic.
Na serwerze .com, na którym też przymierzałem się do zbudowania kolejnej kolonii na szczęście wszystko trwało wolniej i nie zdążyłem się dalej skolonizować zanim na org nie pojawił się patch. Dzięki temu, teraz i na tym serwerze postanowiłem się rozbudować zanim powiększę ilość miast. Narazie mam obsadzone 2 z 4 wysp i powoli (bardzo powoli) przymierzam się do trzeciej.
niedziela, 29 czerwca 2008
Recenzja: Pokemon Yellow
Dziś będzie o Pokemonach (naprawdę), a dokładniej o grze Pokemon Yellow. PY, to kwintesencja pierwszej "generacji" kieszonkowych potworów. A przynajmniej do czasu, aż na GBA pojawiły się rimejki wersji Green/Red. Od pozostałych kolorów (przynajmniej w wersji na GB) odróżnia się tym, że ma lepszą grafikę (obsługuje GBC) oraz tym, że jesteśmy "skazani" na podróżowanie z Pikachu.
Jako całkowity amator w temacie nie miałem zielonego pojęcia, który stworek jest dobry a który do bani. Nie miałem też pojęcia jak następuje rozwój i jakie ataki warto im dodawać. Ot, typowa gra, która jest skierowana do indoktrynowanych kreskówką osób. Mnie pozostało posiłować się (doskonałym) poradnikom w internecie (m.in. na IGN).
Jeżeli chodzi o samą grę, to Pokemon Yellow jest typowym rpgiem. Chociaż wróć. Nie do końca typowym. To nie my zdobywamy doświadczenie, a nasze "bronie". Ale poza tym, wszystko się zgadza. Chodzimy po świecie, walczymy, zdobywamy expy, a co za tym idzie kolejne poziomy doświadczenia stając się coraz potężniejsi.
Jeżeli chodzi o poziom trudności, to nie należy on do najwyższych. Szczerze mówiąc, Pokemony mogłyby się nazywać Moje Pierwsze RPG. Questów jako takich nie ma w ogóle. Nawet takich najbiedniejszych, typu idź i wybij milion szczurów co się zalęgły w piwnicy. Chociaż nie, przez te 40+ godzin gry, parę razy proszono mnie, żebym dostarczył coś prof. Oakowi. No, ale to tyle.
Praktycznie cały czas gry upływa na chodzeniu od jednej wioski do drugiej, gridnowaniu naszych stworków, walkami z innymi trenerami i łapaniem dzikich pokemonów. A tego wszystkiego będzie naprawdę dużo. Zgodnie z prawami jrpgów, co 20 kroków czeka nas losowa walka.
Co gorsza, sama gra mocno spowalnia levelowanie, gdyż Pokemony mają ograniczoną ilość ataków. Więc, albo często trzeba wracać do Poke Center, by tam się odświeżyły, albo mieć ze sobą zapas odświeżaczy.
Generalnie, grafika jest dość przeciętna, chociaż jeżeli wziąć pod uwagę, że to gra na Gameboya, to chyba trudno oczekiwać cudów. Jasne, jest lepiej niż w poprzednich wersjach, bo jest jakikolwiek kolor, ale co to za kolor? Po prostu kolejne lokacje mają inne tła poustawiane. Jedynie walki są nieco lepiej zrobione.
Muzyka, no cóż. Powiem tylko, że po pół godzinie ze słuchawkami na uszach byłem zmęczony całym tym brzdąkaniem i wyciszyłem wszystko w cholerę. Ale chyba też odzwyczaiłem się od poziomu muzyki z oryginalnego GB.
Ale tak w sumie, to całkiem sympatycznie się przy grze bawiłem. Zbierania jest cała masa, nawet powolny rozwój "fabuły" (chcesz zostać najlepszym trenerem Pokemonów, więc musisz wziąć udział w turnieju i pokonać poprzedniego mistrza) mnie nie odstręczyła za bardzo.
Pozostaje chyba już tylko pytanie czy warto? Jak napisałem, nie bawiłem się źle, więc ja gry w Pokemon Yellow nie żałuję. Wiedziałem, że jak ktoś kopie mi tyłek, to wystarczy, że podleveluję swoje Pokemony i wszystko będzie w porządku.
Koniec końców, z czystym sumieniem mogę polecić każdemu zagranie w przynajmniej jedną odsłonę Pokemonów. Nie musi to być wersja Yellow, może być jedna ze 150 innych, bo w 90% to praktycznie ta sama gra, dopieszczana wraz z kolejną iteracją.
Zrobił: Game Freak
Wydał: Nintendo
Rok produkcji: 1998-2000
Cena: ~30zł (plus gameboy)
Jako całkowity amator w temacie nie miałem zielonego pojęcia, który stworek jest dobry a który do bani. Nie miałem też pojęcia jak następuje rozwój i jakie ataki warto im dodawać. Ot, typowa gra, która jest skierowana do indoktrynowanych kreskówką osób. Mnie pozostało posiłować się (doskonałym) poradnikom w internecie (m.in. na IGN).
Jeżeli chodzi o samą grę, to Pokemon Yellow jest typowym rpgiem. Chociaż wróć. Nie do końca typowym. To nie my zdobywamy doświadczenie, a nasze "bronie". Ale poza tym, wszystko się zgadza. Chodzimy po świecie, walczymy, zdobywamy expy, a co za tym idzie kolejne poziomy doświadczenia stając się coraz potężniejsi.
Jeżeli chodzi o poziom trudności, to nie należy on do najwyższych. Szczerze mówiąc, Pokemony mogłyby się nazywać Moje Pierwsze RPG. Questów jako takich nie ma w ogóle. Nawet takich najbiedniejszych, typu idź i wybij milion szczurów co się zalęgły w piwnicy. Chociaż nie, przez te 40+ godzin gry, parę razy proszono mnie, żebym dostarczył coś prof. Oakowi. No, ale to tyle.
Praktycznie cały czas gry upływa na chodzeniu od jednej wioski do drugiej, gridnowaniu naszych stworków, walkami z innymi trenerami i łapaniem dzikich pokemonów. A tego wszystkiego będzie naprawdę dużo. Zgodnie z prawami jrpgów, co 20 kroków czeka nas losowa walka.
Co gorsza, sama gra mocno spowalnia levelowanie, gdyż Pokemony mają ograniczoną ilość ataków. Więc, albo często trzeba wracać do Poke Center, by tam się odświeżyły, albo mieć ze sobą zapas odświeżaczy.
Generalnie, grafika jest dość przeciętna, chociaż jeżeli wziąć pod uwagę, że to gra na Gameboya, to chyba trudno oczekiwać cudów. Jasne, jest lepiej niż w poprzednich wersjach, bo jest jakikolwiek kolor, ale co to za kolor? Po prostu kolejne lokacje mają inne tła poustawiane. Jedynie walki są nieco lepiej zrobione.
Muzyka, no cóż. Powiem tylko, że po pół godzinie ze słuchawkami na uszach byłem zmęczony całym tym brzdąkaniem i wyciszyłem wszystko w cholerę. Ale chyba też odzwyczaiłem się od poziomu muzyki z oryginalnego GB.
Ale tak w sumie, to całkiem sympatycznie się przy grze bawiłem. Zbierania jest cała masa, nawet powolny rozwój "fabuły" (chcesz zostać najlepszym trenerem Pokemonów, więc musisz wziąć udział w turnieju i pokonać poprzedniego mistrza) mnie nie odstręczyła za bardzo.
Pozostaje chyba już tylko pytanie czy warto? Jak napisałem, nie bawiłem się źle, więc ja gry w Pokemon Yellow nie żałuję. Wiedziałem, że jak ktoś kopie mi tyłek, to wystarczy, że podleveluję swoje Pokemony i wszystko będzie w porządku.
Koniec końców, z czystym sumieniem mogę polecić każdemu zagranie w przynajmniej jedną odsłonę Pokemonów. Nie musi to być wersja Yellow, może być jedna ze 150 innych, bo w 90% to praktycznie ta sama gra, dopieszczana wraz z kolejną iteracją.
Mój werdykt:
Zrobił: Game Freak
Wydał: Nintendo
Rok produkcji: 1998-2000
Cena: ~30zł (plus gameboy)
poniedziałek, 23 czerwca 2008
Podsumowanie tygodnia XIII
Wylądowało Impulse, nowy zawodnik w dostarczaniu gier bez potrzeby wychodzenia z domu. Stardock, twórcy znani głównie z programów upiększających Windows, a także "potentaci" strategii kosmicznych (m.in. Galactic Civilizations, Sins of the Solar Empire) mają dość ambitne plany.
Nie tylko gry nie posiadają żadnych DRM (klucz jest potrzebny wyłącznie do zaktualizowania gry), ale też nie trzeba w ogóle być podłączonym do sieci by później w kupione gry grać (o odpalaniu już jakiegoś trzeciego programu nie wspominając). Słowem, wreszcie kupujący nie jest traktowany jak złodziej, tylko jak poważny partner.
Prócz samej cyfrowej dystrybucji, Impule pozwala na prowadzenie blogów, czatowanie, kolegowanie się z innymi użytkownikami no i używanie forów. Słowem, wszystko to, co w XXI wieku serwis "społecznościowy" potrafić powinien.
Podobnie jak Steam Cloud, w niedługiej przyszłości, mają być udostępnione metody przetrzymywania stanu gier nie na komputerach lokalnych, ale na serwerach Impulse. Czyli ma być jeszcze lepiej.
Z okazji premiery nowej platformy "musiałem" coś zakupić. Więc wybór padł na Political Machine 2008, czyli symulację wyborów w USA (choć nie tylko) AD 2008 (choć nie tylko).
Gra jest bardzo sympatyczna i dość rozbudowana: wygłaszamy oczywiście przemówienia, bierzemy udział w debatach czy talkshowach, tworzymy lokalne centra wyborcze, zbieramy poparcie i fundusze, jednocześnie utrudniając życie przeciwnikowi.
W sumie, jak w prawdziwej kampanii.
Rzutem na taśmę spróbowałem także nowej bety Mythosa. Teraz postanowiono z tego zrobić bardziej MMO, Zamiast wybierania instancji i "teleportowania" się z samch miast, oddano graczom cały "świat" do zwiedzania.
Pozwolono nawet na zmianę kamery na typowe TPP. Korzystając z okazji postanowiłem zrobić sobie inną postać (satyrkę pyromancekę), żeby zobaczyć jak się gra postacią magiczną. Inaczej.
No i zostało jeszcze oczywiście Ikariam, bo w to wciąż gram. Rozwój miast postępuje bardzo powoli, bo ilość potrzebnych surowców idzie w tysiące, a czas tworzenia nowego budynku w naście godzin. A tu jeszcze każą się zbroić, bo nie znamy dnia ani godziny, kiedy ktoś nas zaatakuje. Trzeba chyba będzie pomyśleć, nad nową wyspą z marmurem (bo to główny produkt deficytowy prócz drewna).
Najmilszą niespodziankę zostawiłem sobie na koniec. W zasadzie to już nie poprzedni, a ten tydzień, bo dziś odebrałem wygraną na alledrogo konsolę PS2.
Wraz z konsolą dostałem memorkę, trzy pady (no, ale jeden jest tylko w porządnym stanie) no i grę WRC II. W sumie nieźle. Teraz wreszcie mogę ponownie zacząć odkupywać rzeczy, które utraciłem kilka miesięcy temu podczas włamania. No i zacznę przechodzić gry, które mi się na PS2 uzbierały na kupce.
Nie tylko gry nie posiadają żadnych DRM (klucz jest potrzebny wyłącznie do zaktualizowania gry), ale też nie trzeba w ogóle być podłączonym do sieci by później w kupione gry grać (o odpalaniu już jakiegoś trzeciego programu nie wspominając). Słowem, wreszcie kupujący nie jest traktowany jak złodziej, tylko jak poważny partner.
Prócz samej cyfrowej dystrybucji, Impule pozwala na prowadzenie blogów, czatowanie, kolegowanie się z innymi użytkownikami no i używanie forów. Słowem, wszystko to, co w XXI wieku serwis "społecznościowy" potrafić powinien.
Podobnie jak Steam Cloud, w niedługiej przyszłości, mają być udostępnione metody przetrzymywania stanu gier nie na komputerach lokalnych, ale na serwerach Impulse. Czyli ma być jeszcze lepiej.
Z okazji premiery nowej platformy "musiałem" coś zakupić. Więc wybór padł na Political Machine 2008, czyli symulację wyborów w USA (choć nie tylko) AD 2008 (choć nie tylko).
Gra jest bardzo sympatyczna i dość rozbudowana: wygłaszamy oczywiście przemówienia, bierzemy udział w debatach czy talkshowach, tworzymy lokalne centra wyborcze, zbieramy poparcie i fundusze, jednocześnie utrudniając życie przeciwnikowi.
W sumie, jak w prawdziwej kampanii.
Rzutem na taśmę spróbowałem także nowej bety Mythosa. Teraz postanowiono z tego zrobić bardziej MMO, Zamiast wybierania instancji i "teleportowania" się z samch miast, oddano graczom cały "świat" do zwiedzania.
Pozwolono nawet na zmianę kamery na typowe TPP. Korzystając z okazji postanowiłem zrobić sobie inną postać (satyrkę pyromancekę), żeby zobaczyć jak się gra postacią magiczną. Inaczej.
No i zostało jeszcze oczywiście Ikariam, bo w to wciąż gram. Rozwój miast postępuje bardzo powoli, bo ilość potrzebnych surowców idzie w tysiące, a czas tworzenia nowego budynku w naście godzin. A tu jeszcze każą się zbroić, bo nie znamy dnia ani godziny, kiedy ktoś nas zaatakuje. Trzeba chyba będzie pomyśleć, nad nową wyspą z marmurem (bo to główny produkt deficytowy prócz drewna).
Najmilszą niespodziankę zostawiłem sobie na koniec. W zasadzie to już nie poprzedni, a ten tydzień, bo dziś odebrałem wygraną na alledrogo konsolę PS2.
Wraz z konsolą dostałem memorkę, trzy pady (no, ale jeden jest tylko w porządnym stanie) no i grę WRC II. W sumie nieźle. Teraz wreszcie mogę ponownie zacząć odkupywać rzeczy, które utraciłem kilka miesięcy temu podczas włamania. No i zacznę przechodzić gry, które mi się na PS2 uzbierały na kupce.
wtorek, 17 czerwca 2008
Retro Tydzień XII
PC
Po raz kolejny wiadomości, praktycznie ze Steama. Po pierwsze, na usłudze Valve pojawiło się Penny Arcade Adventures: On the Rain-Slick Precipice of Darkness, Episode One, czyli pierwsza część przygód Tycho i Gabe'a. Oczywiście dostępna jest wyłącznie wersja windowsowa, więc posiadacze innych systemów operacyjnych, muszą skorzystać z innych źródeł zakupu gry.
Ponadto, do Steama dołączyło Mumbo Jumbo, jedna z większych firm casualowych. Można kupić m.in. całą serię Luxor (4 gry) czy 7th Wonder II. Każda z gier kosztuje jedyne 10 dolarów, czyli połowę tego, co przy zakupie poprzez stronę Mumbo Jumbo. Dodatkowo, za 40 dolarów (+VAT), dostaniemy wszystkie gry Mumbo Jumbo dostępne na steamie. Jak ktoś lubi Luxorować, to nie ma się nad czym zastanawiać.
Xbox Live Arcade
Tydzień po PSN, do XBLA dołącza Commando 3, chodzona strzelanina od Capcomu. Zaleta nad wersją PS3 jest oczywista - można będzie ściągnąć wersję beta Super Street Fighter 2 Turbo HD Remix już za tydzień.
A ponadto, wyszedł Frogger 2. Niestety (?), to nie ten sam Frogger 2 co przed 8 laty czy nawet nie ten sprzed 14 lat .Ile Froggerów 2 potrzeba światu?
Playstation Network
Na amerykańskim PSN, można sobie kupić Syphon Filter z PSXa, za 6 dolarów, lub pierwszą odsłonę na PSP (Dark Mirror) za 16. I to w zasadzie tyle.
Virtual Console
Po tygodniu abstynencji, mamy aż 5 gier na VC.
Alex Kidd in the Miracle World (SMS - 500 punktów) - przygody pierwszej maskotki Segi. Mimo, że postać jest już prawie zapomniana, dzięki Sonicowi, to akurat w tę grę z Alexem można zagrać, bo to solidna platformówka.
Fatal Fury 2 (Neo-Geo - 900 punktów) - w oczekiwaniu na Fatal Fury Special, polecam przyjrzeć się Fatal Fury 2. W porównaniu do poprzedniczki, w zasadzie wszystko poprawiono - postaci są większe i lepiej animowane, jest ich oczywiście więcej, a sam system walki został poprawiony. Zdecydowanie dobra bijatyka na VC.
Last Ninja 2 (C64 - 500 punktów) - ostatni ninja znów wkracza do akcji. Niczym Ryu Hayabusa (czy może vice versa), w swojej drugiej części przygód zamienia Japonię na USA. Wielkich zmian w stosunku do części pierwszej, nie ma. Ale to nic złego, bo jedynka była naprawdę dobra, więc i ta taka jest.
Czy w tym tygodniu już wspominałem, że chciałbym część czwartą zobaczyć? System 3, bierzcie się do dzieła.
Nebulus (c64 - 500 punktów) - swego czasu ta obracająca się wieża pośrodku ekranu robiła piorunujące wrażenie. A poza tym, to wciąż całkiem niezła platformówka.
Ninja Combat (Neo-Geo - 900 punktów) - najgorszą grę zostawiłem na koniec. Bo to niestety, bardzo słaba chodzona bijatyka od SNK.
Podsumowanie tygodnia XII
W tym tygodniu niespecjalnie się działo, jeżeli chodzi o samo granie. Wciąż jedyny czas jaki mam na granie, poświęcam Ikariam rozbudowując moje dwa imperia (idzie mi całkiem nieźle). W tym tygodniu odkryłem znaczenie traktatów kulturowych, które dość istotnie zwiększają zadowolenie wśród kolonistów. No i w tu się przydaje bycie w jakimś większym sojuszu, bo chętnych do wymiany. Zamiast rozbudowywać w nieskończoność tawerny, budujemy muzea.
Prócz tego, tradycyjnie pograłem kilka godzin w Mythosa i mój Gadgeteer zyskał kolejny poziom doświadczenia. Muszę przyznać, ż powoli gra zaczyna mnie nudzić. Wciąż poruszam się po podobnych miejscach, walczę z podobnymi maszkarami. Chyba chodzi o to, że cały czas gram samotnie, a to w końcu gra stworzona do gry gupowej. Trzeba się chyba rozejrzeć za jakimś towarzystwem, bo będzie kicha.
Prócz tego, tradycyjnie pograłem kilka godzin w Mythosa i mój Gadgeteer zyskał kolejny poziom doświadczenia. Muszę przyznać, ż powoli gra zaczyna mnie nudzić. Wciąż poruszam się po podobnych miejscach, walczę z podobnymi maszkarami. Chyba chodzi o to, że cały czas gram samotnie, a to w końcu gra stworzona do gry gupowej. Trzeba się chyba rozejrzeć za jakimś towarzystwem, bo będzie kicha.
piątek, 13 czerwca 2008
Recenzja: Henry's House
Kontynuujemy publikację recenzji z POKE#7. I znowu Mancubus, tym razem w atarowskiej platformówce - Henry's House.
Rodzice Henryczka wybyli. Nie wnikamy - gdzie, kiedy, z kim, dlaczego mały został bez opieki. Informacje te są całkowicie nieistotne i wprowadzą jedynie zbędny chaos w procesie poznawczym.
Z naszego punktu widzenia istotne jest, że Henryś musi posprzątać dom. Być może był to nakaz rodziców, być może obawia się bury po ich powrocie? Któż to wie? Jednak to wszystko nie jest dla nas ważne. Musimy skupić się na wykonaniu zadania. Pełna koncentracja, maksymalne skupienie, mistrzowskie opanowanie drążka sterowniczego, błyskawiczne podejmowanie decyzji, umiejętność poruszania postacią na ekranie z dokładnością do piksela - wszystkie te zdolności są wymagane, jeżeli chcecie ukończyć tę sympatyczną grę.
Zaś grę ukończyć chcecie, gdyż to, co dzieje się po wyjściu z ostatniego poziomu przerasta wyobrażenia hinduskich joginów, kontemplujących w pozycji lotosu sens istnienia świętych bawołów ze stanu Kerala.
Powróćmy jednak do celu istnienia Henryczka. Musi on uprzątnąć osiem pomieszczeń z porozrzucanych tu i ówdzie przedmiotów. Kapelusze. Mydła. Kielichy. Świeczki. Misie. Pieczyste. Czaszki.
Każde pomieszczenie mieści się na ekranie w całości i musi zostać całkowicie wyczyszczone, aby Henryś mógł przejść do następnego. Nie jest to jednak zadanie proste - mały jest istotką niezwykle delikatną, upadek z dość niewielkiej wysokości kończy się tragicznie. Dotknięcie określonych przedmiotów również kończy się tragedią.
Co gorsza, w każdej izbie na życie bohatera czyhają przeszkadzajki. Wielkie, tupiące buciory. Kapiąca woda. Wrzątek z imbryka. Uwolniona z zegara kukułka. Drapieżny nietoperz. Samobieżne odbiorniki radiowe. Istny horror trzylatka - brakuje chyba tylko Jamesa P. Sullivana wyskakującego z szafy. Jeśli dowolna z tych rzeczy muśnie Henrysia - śmierć. Żadnych pasków energii, żadnego megahealth. Bohater musi kicać z półeczki na półeczkę, zakieszeniając kolejne przedmioty. Po zebraniu wszystkich na planszy pojawia się ostatni, ukryty do tej pory przedmiot - kluczyk. Dopiero z nim w kieszeni Henryś może udać się do wyjścia.
Strona wizualna gry jest dobra - sporo kolorów, wyraźne, duże obiekty, porządna animacja. Oprawa dźwiękowa z kolei nie jest najlepsza. Podczas rozgrywki towarzyszą nam tylko dźwięki. Muzykę - jeden utwór, trwający jedenaście i pół sekundy - odnotowano jedynie na planszy tytułowej. Sterowanie jest poprawne - nikt nie powinien mieć większych kłopotów z opanowaniem Henry'ego. Problematyczny za to poziom trudności gry. Przygodę rozpoczynamy z trzema życiami, które początkującemu graczowi nie wystarczą nawet na przejście pierwszej komnaty. Oczywiście po kilku próbach ujrzymy kolejną komnatę, niemniej gra jest trudna.
Wymaga zręczności, poruszania się z dokładnością do pikselka i dobrego, wypróbowanego joysticka (tudzież klawiatury). Dla niecierpliwych i frustratów, tracących ostatnie życie na siódmym poziomie przygotowano małe oszustwo - na planszy tytułowej wystarczy wpisać CPM, co spowoduje wyświetlenie uśmiechniętego wija oraz, co istotniejsze, da Henrysiowi nielimitowany zapas żyć. Jeżeli nawet z tym ułatwieniem nie będziecie w stanie ukończyć gry, poszukajcie sobie innego zajęcia - hodowla ślimaków wyścigowych powinna dostarczyć każdemu niezbędnej dawki emocji.
Zrobił: Chris P. Murray
Wydał: Mastertronik
Rok produkcji: 1987
Cena: któż to wie?
Rodzice Henryczka wybyli. Nie wnikamy - gdzie, kiedy, z kim, dlaczego mały został bez opieki. Informacje te są całkowicie nieistotne i wprowadzą jedynie zbędny chaos w procesie poznawczym.
Z naszego punktu widzenia istotne jest, że Henryś musi posprzątać dom. Być może był to nakaz rodziców, być może obawia się bury po ich powrocie? Któż to wie? Jednak to wszystko nie jest dla nas ważne. Musimy skupić się na wykonaniu zadania. Pełna koncentracja, maksymalne skupienie, mistrzowskie opanowanie drążka sterowniczego, błyskawiczne podejmowanie decyzji, umiejętność poruszania postacią na ekranie z dokładnością do piksela - wszystkie te zdolności są wymagane, jeżeli chcecie ukończyć tę sympatyczną grę.
Zaś grę ukończyć chcecie, gdyż to, co dzieje się po wyjściu z ostatniego poziomu przerasta wyobrażenia hinduskich joginów, kontemplujących w pozycji lotosu sens istnienia świętych bawołów ze stanu Kerala.
Powróćmy jednak do celu istnienia Henryczka. Musi on uprzątnąć osiem pomieszczeń z porozrzucanych tu i ówdzie przedmiotów. Kapelusze. Mydła. Kielichy. Świeczki. Misie. Pieczyste. Czaszki.
Każde pomieszczenie mieści się na ekranie w całości i musi zostać całkowicie wyczyszczone, aby Henryś mógł przejść do następnego. Nie jest to jednak zadanie proste - mały jest istotką niezwykle delikatną, upadek z dość niewielkiej wysokości kończy się tragicznie. Dotknięcie określonych przedmiotów również kończy się tragedią.
Co gorsza, w każdej izbie na życie bohatera czyhają przeszkadzajki. Wielkie, tupiące buciory. Kapiąca woda. Wrzątek z imbryka. Uwolniona z zegara kukułka. Drapieżny nietoperz. Samobieżne odbiorniki radiowe. Istny horror trzylatka - brakuje chyba tylko Jamesa P. Sullivana wyskakującego z szafy. Jeśli dowolna z tych rzeczy muśnie Henrysia - śmierć. Żadnych pasków energii, żadnego megahealth. Bohater musi kicać z półeczki na półeczkę, zakieszeniając kolejne przedmioty. Po zebraniu wszystkich na planszy pojawia się ostatni, ukryty do tej pory przedmiot - kluczyk. Dopiero z nim w kieszeni Henryś może udać się do wyjścia.
Strona wizualna gry jest dobra - sporo kolorów, wyraźne, duże obiekty, porządna animacja. Oprawa dźwiękowa z kolei nie jest najlepsza. Podczas rozgrywki towarzyszą nam tylko dźwięki. Muzykę - jeden utwór, trwający jedenaście i pół sekundy - odnotowano jedynie na planszy tytułowej. Sterowanie jest poprawne - nikt nie powinien mieć większych kłopotów z opanowaniem Henry'ego. Problematyczny za to poziom trudności gry. Przygodę rozpoczynamy z trzema życiami, które początkującemu graczowi nie wystarczą nawet na przejście pierwszej komnaty. Oczywiście po kilku próbach ujrzymy kolejną komnatę, niemniej gra jest trudna.
Wymaga zręczności, poruszania się z dokładnością do pikselka i dobrego, wypróbowanego joysticka (tudzież klawiatury). Dla niecierpliwych i frustratów, tracących ostatnie życie na siódmym poziomie przygotowano małe oszustwo - na planszy tytułowej wystarczy wpisać CPM, co spowoduje wyświetlenie uśmiechniętego wija oraz, co istotniejsze, da Henrysiowi nielimitowany zapas żyć. Jeżeli nawet z tym ułatwieniem nie będziecie w stanie ukończyć gry, poszukajcie sobie innego zajęcia - hodowla ślimaków wyścigowych powinna dostarczyć każdemu niezbędnej dawki emocji.
Mój werdykt:
Zrobił: Chris P. Murray
Wydał: Mastertronik
Rok produkcji: 1987
Cena: któż to wie?
czwartek, 12 czerwca 2008
Civilization 4: Colonization
Trzeba przyznać, że Colonizacja - "spin-off" świetnej Cywilizacji nie miał tak udanego życia jak swój przodek. Jasne, to tylko klon, ale za to klon całkiem udany. Postarano się przenieść
Na całe szczęście, Sid Meier i Firaxis postanowiły przypomnieć wszystkim, że kiedyś było coś takiego jak Sid Meier's: Colonization i zapowiedziano Civilization IV: Colonization.
Mimo sugerującego tytułu, nie mamy do czynienia z kolejnym dodatkiem do (świetnej) Civilization IV, a przynajmniej nie takim, który wymagałby podstawki.
Podobnie jak u poprzedniczki, tu też wybierzemy sobie jedno z czterech ówczesnych mocarstw, a później postaramy się zkolonizować Nowy Świat (niekoniecznie ten w Warszawie), wywalczając na samym końcu upragnioną niepodległość.
Amerykę podbijemy po raz kolejny już tej jesieni, jednak ani Firaxis, ani Take2, nie podało ani dokładnej daty, ani ceny (mam nadzieję, że ta ostatnia będzie w cenie dodatku do Civ4, a nie "pełnoprawnej" gry).
No to jeszcze czekamy na Civilization 4: Master of Magic oraz Civilization 4: Alpha Centauri 2. Kupie obydwie bez wahania. I to po pełnej cenie.
Na całe szczęście, Sid Meier i Firaxis postanowiły przypomnieć wszystkim, że kiedyś było coś takiego jak Sid Meier's: Colonization i zapowiedziano Civilization IV: Colonization.
Mimo sugerującego tytułu, nie mamy do czynienia z kolejnym dodatkiem do (świetnej) Civilization IV, a przynajmniej nie takim, który wymagałby podstawki.
Podobnie jak u poprzedniczki, tu też wybierzemy sobie jedno z czterech ówczesnych mocarstw, a później postaramy się zkolonizować Nowy Świat (niekoniecznie ten w Warszawie), wywalczając na samym końcu upragnioną niepodległość.
Amerykę podbijemy po raz kolejny już tej jesieni, jednak ani Firaxis, ani Take2, nie podało ani dokładnej daty, ani ceny (mam nadzieję, że ta ostatnia będzie w cenie dodatku do Civ4, a nie "pełnoprawnej" gry).
No to jeszcze czekamy na Civilization 4: Master of Magic oraz Civilization 4: Alpha Centauri 2. Kupie obydwie bez wahania. I to po pełnej cenie.
środa, 11 czerwca 2008
Retro Tydzień XI
Dzień niż powinienem, ale jest kolejne podsumowanie gier, które można kupić od zeszłego tygodnia.
W tym tygodniu doszły dwie gry do ściągnięcia - Roogoo, to gra logiczna, kolejna w stylu ułóż spadające cosie różnego koloru do kupy, a znikną. Raczej bez zachwytów. Jednak już Aces of Galaxy wydaje się przyjemną grą w stylu Star Foxa.
Na PSN za to pojawiły się: Wolf of the Battlefield: Commando 3, czyli jak nietrudno się domyśleć trzecia część kultowej strzelaniny Capcomu. Zupełnie nowe postaci, coop do trzech osób naraz, ale sama gra niestety nic oryginalnego nie wnosi. Średniak, który kosztuje 25zł. Tyle samo przyjdzie nam zapłacić za NovaStrike, mocno biednego shump'sa.
Na europejskim sklepie dostępne jest również Rainbow Six z Playstation 1 w wersji na PS3 i PSP (5 euro) oraz Killzone: Liberation na PSP (2o euro).
Ha. 4 gry przed tygodniem chyba wyczerpały limit Nintendo, bo w ubiegły piątek nie pojawiła się żadna nowa gra na Virtual Console w Europie. Wstyd.
Xbox Live Arcade
W tym tygodniu doszły dwie gry do ściągnięcia - Roogoo, to gra logiczna, kolejna w stylu ułóż spadające cosie różnego koloru do kupy, a znikną. Raczej bez zachwytów. Jednak już Aces of Galaxy wydaje się przyjemną grą w stylu Star Foxa.
Playstation Store
Na PSN za to pojawiły się: Wolf of the Battlefield: Commando 3, czyli jak nietrudno się domyśleć trzecia część kultowej strzelaniny Capcomu. Zupełnie nowe postaci, coop do trzech osób naraz, ale sama gra niestety nic oryginalnego nie wnosi. Średniak, który kosztuje 25zł. Tyle samo przyjdzie nam zapłacić za NovaStrike, mocno biednego shump'sa.
Na europejskim sklepie dostępne jest również Rainbow Six z Playstation 1 w wersji na PS3 i PSP (5 euro) oraz Killzone: Liberation na PSP (2o euro).
Virtual Console
Ha. 4 gry przed tygodniem chyba wyczerpały limit Nintendo, bo w ubiegły piątek nie pojawiła się żadna nowa gra na Virtual Console w Europie. Wstyd.
niedziela, 8 czerwca 2008
Podsumowanie tygodnia XI
Jestem wredną świnią, bo bez żadnego pożegnania, ani nawet słowa pożegnałem się ze starym sojuszem na jednym z serwerów Ikariam. Co prawda wymieniłem nic nie znaczącą grupkę ludzi, na 4 sojusz na serwerze (-Delta Force- na Iota), ale niesmak pozostaje.
Co więcej, jakiś kretyn z miasteczkiem na 3 poziomie mnie zaatakował. Ma chłopak pecha, że wybrał jedną jedyną moją wysepkę, która nie jest w ogóle ufortyfikowana. Jasne, nieco się nachapał (głównie złota, bo chyba z 9000 sztuk), ale od 48 godzin praktycznie non stop ma blokowany port, i co 12 godzin ja najeżdżam jego wysepkę, A co tam, przestanę jak mnie poprosi.
To w zasadzie tyle ciekawych rzeczy w Ikariam. Prócz tego, oczywiście rozwijam swoje wysepki na obydwu serwerach (na obydwu mam już po cztery miasta).
Z innych inszości, mój Gadgeteer w Mythos ma się całkiem nieźle. Jest co prawda na pechowym (13) poziomie, ale tak czy inaczej rozwija się prężnie. Nadal nie rozgryzłem sensu tworzenia jakiś ekstra przedmiotów, może dlatego, że ilość wypadającego lootu z potworków jest tak potężna, że co chwila kończy mi się miejsce w plecaku.
Wciąż jednak chodzę w pojedynkę co nieco ogranicza zabawę. Nie mam w zasadzie po co wchodzić na mapy epickie, bo od razu zostaję zabity. Tak więc jeżeli ktoś z czytających całkiem przypadkiem gra, albo zna kogoś kto gra w Mythosa, to niech da znać.
No a co jeszcze innego? Kupiłem pierwszą część Penny Arcade Adventure. Wersja demo mi się nawet spodobała, więc "odżałowałem" te 45zł i przemierzam z Tycho i Gabem New Arcadię. Muszę przyznać, że całkiem mi się podoba. Nie jestem jakiś wielkim fanem P-A, ale tu jest całkiem nieźle. Ot, taki lajtowy rpg, z paroma kloacznymi dowcipami.
Z tej godziny gry, to co mi się nie podoba, to przede wszystkim brak udźwiękowienia gry. Narreator w intrze jest bardzo fajny, a później następuje fatalna cisza.
Rozumiem, że to chęć utrzymania budżetu (i wielkości) gry na jak najmniejszym poziomie. Ale nawet od gry "budżetowej" w 2008 roku należy oczekiwać pewnych standardów. Z trzeciej strony, rzeczywiste głosy Tycho i Gabe'a zupełnie nie pasują do ich wirtualnych alter ego, a podkładanie głosów przez kogoś innego jest nie do pomyślenia.
W każdym razie, w niedługim czasie możecie spodziewać się jakiś większych wrażeń, a może nawet recenzji.
Co więcej, jakiś kretyn z miasteczkiem na 3 poziomie mnie zaatakował. Ma chłopak pecha, że wybrał jedną jedyną moją wysepkę, która nie jest w ogóle ufortyfikowana. Jasne, nieco się nachapał (głównie złota, bo chyba z 9000 sztuk), ale od 48 godzin praktycznie non stop ma blokowany port, i co 12 godzin ja najeżdżam jego wysepkę, A co tam, przestanę jak mnie poprosi.
To w zasadzie tyle ciekawych rzeczy w Ikariam. Prócz tego, oczywiście rozwijam swoje wysepki na obydwu serwerach (na obydwu mam już po cztery miasta).
Z innych inszości, mój Gadgeteer w Mythos ma się całkiem nieźle. Jest co prawda na pechowym (13) poziomie, ale tak czy inaczej rozwija się prężnie. Nadal nie rozgryzłem sensu tworzenia jakiś ekstra przedmiotów, może dlatego, że ilość wypadającego lootu z potworków jest tak potężna, że co chwila kończy mi się miejsce w plecaku.
Wciąż jednak chodzę w pojedynkę co nieco ogranicza zabawę. Nie mam w zasadzie po co wchodzić na mapy epickie, bo od razu zostaję zabity. Tak więc jeżeli ktoś z czytających całkiem przypadkiem gra, albo zna kogoś kto gra w Mythosa, to niech da znać.
No a co jeszcze innego? Kupiłem pierwszą część Penny Arcade Adventure. Wersja demo mi się nawet spodobała, więc "odżałowałem" te 45zł i przemierzam z Tycho i Gabem New Arcadię. Muszę przyznać, że całkiem mi się podoba. Nie jestem jakiś wielkim fanem P-A, ale tu jest całkiem nieźle. Ot, taki lajtowy rpg, z paroma kloacznymi dowcipami.
Z tej godziny gry, to co mi się nie podoba, to przede wszystkim brak udźwiękowienia gry. Narreator w intrze jest bardzo fajny, a później następuje fatalna cisza.
Rozumiem, że to chęć utrzymania budżetu (i wielkości) gry na jak najmniejszym poziomie. Ale nawet od gry "budżetowej" w 2008 roku należy oczekiwać pewnych standardów. Z trzeciej strony, rzeczywiste głosy Tycho i Gabe'a zupełnie nie pasują do ich wirtualnych alter ego, a podkładanie głosów przez kogoś innego jest nie do pomyślenia.
W każdym razie, w niedługim czasie możecie spodziewać się jakiś większych wrażeń, a może nawet recenzji.
piątek, 6 czerwca 2008
Recenzja: Bio-Defense
Kolejna recenzja z niewydanego POKE #7. Ponownie Mancubus, ale tym razem Bio Defense.
Cześć! Wołają mnie Eo. Nie „emo”, tylko Eo. Skrót od ksywki, „eozynofil”, a jeśli naprawdę chcecie poznać moje imię i nazwisko - proszę bardzo, nazywam się Granulocyt Zasadochłonny. Fajnie, co?
Urodziłem się w szpiku kostnym, ale ileż można w domu siedzieć? Wzywał mnie wielki świat, bez namysłu więc wskoczyłem do krwiobiegu i pływałem sobie pomiędzy tymi bezmyślnymi erytrocytami w poszukiwaniu jakiegoś spokojnego miejsca do osiedlenia się. Roboty nie było za wiele, a utrzymanie miałem zapewnione - czego chcieć więcej? Spokojne pławienie się w osoczu, co jakiś czas leniwe łyknięcie jakiejś bakterii bezczelnej na tyle, żeby pałętać się po żyle czy innej tętnicy. No i właśnie wtedy pojawiła się Infekcja, a ja wpadłem po uszy w gówno.
Tak naprawdę to nie tylko ja, ale cała nasza ekipa - nie myśleliście chyba, że tak sam jeden się po tym krwiobiegu rozbijałem, co? Jest nas, eozynofili, spore stadko. Gdzieś tak ze sto dziewięćdziesiąt w milimetrze sześciennym krwi, chociaż wyże i niże demograficzne są częste.
Zresztą, grupa pławiąca się we krwi nie jest jakoś specjalnie liczna - ci z tkanek, to dopiero ekipa! Jest ich ze sto razy więcej! Jednak tego dnia wiedziałem, że to nie jakaś kłótnia czy głupie zacięcie się w palec - pojawiło się nas wielu. Bardzo wielu. Działo się coś złego. Podręciłem produkcję enzymów trawiennych, nastroszyłem groźnie ziarnistości i zacząłem wypatrywać potencjalnych przeciwników…
Na szczęście twórcy gry Bio Defense oszczędzili nam przemyśleń leukocyta którym sterujemy, i skupili się na czystej akcji. Zadanie nie jest skomplikowane - do organizmu pacjenta dostały się jakieś paskudne bakterie. Naszym celem jest odnalezienie ognisk infekcji i wyeliminowanie atakujących system ciał obcych.
Do dyspozycji oddano nam bliżej niesprecyzowaną białawą komórę, potrafiącą poruszać się po planszy pełzakowatym ruchem i wchłaniać pętające się tu i ówdzie czarne kropki, kreski i kółka, mające odwzorowywać bakterie. Tak naprawdę to nie mam stuprocentowej pewności, że chodzi tu o bakterie, no ale nie ma co wdawać się w szczegóły. Joy w łapę i na ratunek pacjentowi!
Grę rozpoczynamy od wyboru ilości graczy i stopnia trudności, przedstawionego zresztą dość niezwykle. Nie ma tu klasycznego poziomu pierwszego, drugiego czy trzeciego, ale… temperatura ciała pacjenta. Zaczyna się dość niewinnie - od 99 stopni Fahrenheita (po naszemu to 37,2C), potem jest 101F (38,3C, zaczyna być poważnie), 103F (39,4C - ho ho ho…) aż po końcowe 105F (40,5C - poważna sprawa).
Po wybraniu poziomu trudności nasze dzielne Atari przedstawia nam planszę gry - zarys ciała pacjenta podzielony na małe, kwadratowe strefy. Nad ciałem widoczne są - odpowiadające liczbie żyć - wskazania termometru, ekran elektrokardiografu (zbędny bajer), zaś pod ciałem - belka z punktacją graczy i aktualnym high score. W tym momencie naszym zadaniem jest odnalezienie w ciele ognisk infekcji, a następnie usunięcie z nich obcych organizmów. Tłumacząc to na polski - przesuwając kursor joyem po kolejnych kwadracikach musimy znaleźć taki, który ma w środku wielką, czerwoną kropę. Po znalezieniu takiegoż - wskazać go i wcisnąć fire. W tym momencie na ekranie ukazuje się kawał tkanki, na kształt labiryntu ukształtowany, zaś joy zaczyna służyć do przemieszczania po planszy wspomnianego już granulocytu zasadochłonnego. Zadaniem gracza jest pochłonięcie wszystkich pałętających się po ekranie czarnych śmieci. Występują one w kilku postaciach - kropki są najpopularniejsze i najmniej zabójcze, kreski - na ogół jest ich niewiele, są groźniejsze od krop, kreski z efektownymi zawijasami na końcach - obecne na wyższych poziomach trudności, mocno toksyczne, oraz wielkie kropy - występujące pojedynczo, trujące że aż strach, ich konsumpcja jest wysoce niewskazana - do zaliczenia planszy wystarczy usunąć z planszy pomniejsze tałatajstwo.
Oczywiście, cała ta zaraza nie jest kompletnie głupia - paskudztwa zdają się wiedzieć, że szybkie pochłonięcie kilku z nich wyśle naszego Eo do Krainy Wiecznej Mitozy i wykazują zdecydowane powinowactwo do nieszczęsnego granulocyta, pchając się prosto pod jego błonę komórkową. Chwilę wytchnienia umożliwia pojedyncze pole w ciemnej belce na dolnej krawędzi planszy (zgaduję, że ma to być naczynie krwionośne). Po oczyszczeniu wybranego kawałka tkanki lądujemy ponownie na ekranie przedstawiającym ciało pacjenta, aby szukać kolejnego źródła infekcji. No, chyba że akurat był to ostatni zainfekowany kawałek ciała i temperatura pacjenta spadła do 98,6 stopni Fahrenheita (37C) - oznacza to wygraną i rozpoczęcie gry na wyższym poziomie trudności.
Gra nie jest specjalnie wciągająca, ma denerwujące sterowanie (wymaga częstego wychylania joya po skosie - osoby z gorszym manipulatorem drążkowym albo klawiszowcy będą narzekać), grafika nie powala, dźwięk też nie należy do nadzwyczajnych, muzyki nie stwierdzono. Po co więc w ogóle recenzować takiego średniaka? Ano, z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, jest to jedna z niewielu gier na małe A odtwarzająca samplowaną ludzką mowę - co prawda na tyle niewyraźnie, że ciężko jest ją zrozumieć, ale liczy się pomysł.
Po drugie, tą grę dedykuję wszystkim malkonentom i innym oszołomom utrzymującym, że za „starych, dobrych czasów” każda gra była wielkim przełomem, nowością i niesamowitym hiciorem. Miłego grania.
Zrobił: Game Gems Inc.
Wydał: Game Gems Inc.
Rok produkcji: 1984
Cena: któż to wie?
Cześć! Wołają mnie Eo. Nie „emo”, tylko Eo. Skrót od ksywki, „eozynofil”, a jeśli naprawdę chcecie poznać moje imię i nazwisko - proszę bardzo, nazywam się Granulocyt Zasadochłonny. Fajnie, co?
Urodziłem się w szpiku kostnym, ale ileż można w domu siedzieć? Wzywał mnie wielki świat, bez namysłu więc wskoczyłem do krwiobiegu i pływałem sobie pomiędzy tymi bezmyślnymi erytrocytami w poszukiwaniu jakiegoś spokojnego miejsca do osiedlenia się. Roboty nie było za wiele, a utrzymanie miałem zapewnione - czego chcieć więcej? Spokojne pławienie się w osoczu, co jakiś czas leniwe łyknięcie jakiejś bakterii bezczelnej na tyle, żeby pałętać się po żyle czy innej tętnicy. No i właśnie wtedy pojawiła się Infekcja, a ja wpadłem po uszy w gówno.
Tak naprawdę to nie tylko ja, ale cała nasza ekipa - nie myśleliście chyba, że tak sam jeden się po tym krwiobiegu rozbijałem, co? Jest nas, eozynofili, spore stadko. Gdzieś tak ze sto dziewięćdziesiąt w milimetrze sześciennym krwi, chociaż wyże i niże demograficzne są częste.
Zresztą, grupa pławiąca się we krwi nie jest jakoś specjalnie liczna - ci z tkanek, to dopiero ekipa! Jest ich ze sto razy więcej! Jednak tego dnia wiedziałem, że to nie jakaś kłótnia czy głupie zacięcie się w palec - pojawiło się nas wielu. Bardzo wielu. Działo się coś złego. Podręciłem produkcję enzymów trawiennych, nastroszyłem groźnie ziarnistości i zacząłem wypatrywać potencjalnych przeciwników…
Na szczęście twórcy gry Bio Defense oszczędzili nam przemyśleń leukocyta którym sterujemy, i skupili się na czystej akcji. Zadanie nie jest skomplikowane - do organizmu pacjenta dostały się jakieś paskudne bakterie. Naszym celem jest odnalezienie ognisk infekcji i wyeliminowanie atakujących system ciał obcych.
Do dyspozycji oddano nam bliżej niesprecyzowaną białawą komórę, potrafiącą poruszać się po planszy pełzakowatym ruchem i wchłaniać pętające się tu i ówdzie czarne kropki, kreski i kółka, mające odwzorowywać bakterie. Tak naprawdę to nie mam stuprocentowej pewności, że chodzi tu o bakterie, no ale nie ma co wdawać się w szczegóły. Joy w łapę i na ratunek pacjentowi!
Grę rozpoczynamy od wyboru ilości graczy i stopnia trudności, przedstawionego zresztą dość niezwykle. Nie ma tu klasycznego poziomu pierwszego, drugiego czy trzeciego, ale… temperatura ciała pacjenta. Zaczyna się dość niewinnie - od 99 stopni Fahrenheita (po naszemu to 37,2C), potem jest 101F (38,3C, zaczyna być poważnie), 103F (39,4C - ho ho ho…) aż po końcowe 105F (40,5C - poważna sprawa).
Po wybraniu poziomu trudności nasze dzielne Atari przedstawia nam planszę gry - zarys ciała pacjenta podzielony na małe, kwadratowe strefy. Nad ciałem widoczne są - odpowiadające liczbie żyć - wskazania termometru, ekran elektrokardiografu (zbędny bajer), zaś pod ciałem - belka z punktacją graczy i aktualnym high score. W tym momencie naszym zadaniem jest odnalezienie w ciele ognisk infekcji, a następnie usunięcie z nich obcych organizmów. Tłumacząc to na polski - przesuwając kursor joyem po kolejnych kwadracikach musimy znaleźć taki, który ma w środku wielką, czerwoną kropę. Po znalezieniu takiegoż - wskazać go i wcisnąć fire. W tym momencie na ekranie ukazuje się kawał tkanki, na kształt labiryntu ukształtowany, zaś joy zaczyna służyć do przemieszczania po planszy wspomnianego już granulocytu zasadochłonnego. Zadaniem gracza jest pochłonięcie wszystkich pałętających się po ekranie czarnych śmieci. Występują one w kilku postaciach - kropki są najpopularniejsze i najmniej zabójcze, kreski - na ogół jest ich niewiele, są groźniejsze od krop, kreski z efektownymi zawijasami na końcach - obecne na wyższych poziomach trudności, mocno toksyczne, oraz wielkie kropy - występujące pojedynczo, trujące że aż strach, ich konsumpcja jest wysoce niewskazana - do zaliczenia planszy wystarczy usunąć z planszy pomniejsze tałatajstwo.
Oczywiście, cała ta zaraza nie jest kompletnie głupia - paskudztwa zdają się wiedzieć, że szybkie pochłonięcie kilku z nich wyśle naszego Eo do Krainy Wiecznej Mitozy i wykazują zdecydowane powinowactwo do nieszczęsnego granulocyta, pchając się prosto pod jego błonę komórkową. Chwilę wytchnienia umożliwia pojedyncze pole w ciemnej belce na dolnej krawędzi planszy (zgaduję, że ma to być naczynie krwionośne). Po oczyszczeniu wybranego kawałka tkanki lądujemy ponownie na ekranie przedstawiającym ciało pacjenta, aby szukać kolejnego źródła infekcji. No, chyba że akurat był to ostatni zainfekowany kawałek ciała i temperatura pacjenta spadła do 98,6 stopni Fahrenheita (37C) - oznacza to wygraną i rozpoczęcie gry na wyższym poziomie trudności.
Gra nie jest specjalnie wciągająca, ma denerwujące sterowanie (wymaga częstego wychylania joya po skosie - osoby z gorszym manipulatorem drążkowym albo klawiszowcy będą narzekać), grafika nie powala, dźwięk też nie należy do nadzwyczajnych, muzyki nie stwierdzono. Po co więc w ogóle recenzować takiego średniaka? Ano, z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, jest to jedna z niewielu gier na małe A odtwarzająca samplowaną ludzką mowę - co prawda na tyle niewyraźnie, że ciężko jest ją zrozumieć, ale liczy się pomysł.
Po drugie, tą grę dedykuję wszystkim malkonentom i innym oszołomom utrzymującym, że za „starych, dobrych czasów” każda gra była wielkim przełomem, nowością i niesamowitym hiciorem. Miłego grania.
Mój werdykt:
Zrobił: Game Gems Inc.
Wydał: Game Gems Inc.
Rok produkcji: 1984
Cena: któż to wie?
wtorek, 3 czerwca 2008
Retro Tydzień X
Czas zobaczyć co tam w poprzednim tygodniu można było kupić z retro tytułów.
Zaczniemy tradycyjnie od
Fatalnych portów starych gier Atari ciąg dalszy. Tym razem wybór padł na grę Warlords (nie mylić ze strategią SSG). 4 graczy (ew. komputer) walczą ze sobą próbując zniszczyć sobie naprzemiennie zamek. Naprawdę nie rozumiem, po co to w ogóle wydawać.
Wreszcie, wiele miesięcy po całym cywilizowanym świecie, także w europejskim PSN pojawiło się Super Puzzle Fighter II Turbo HD Remix, czyli jeszcze jedna gra z cyklu ułóż kilka klocków jednego koloru. Tym razem w przepięknym HD.
Dodatkowo prosto z pierwszego Playstation, Sony wraz z Ubi Softem pozwoliło na zakup pierwszej odsłony Raymana. Jak zwykle w przypadku gier z PSOne, w grę można również grać na PSP.
A skoro już o PSP mowa, to w sklepie dostępna jest kolejna pełna gra do ściągnięcia, trzecia odsłona platformówki Medievil o podtytule Resurrection. Niestety, nie tak fajna, jak części pierwsza i druga.
Na Virtual Console za to aż trzy gry, co nieczęsto się ostatnio zdarza.
Pierwszą grą okazał się Burning Fight (Neo-Geo - 900 punktów) - to biedny klon Final Fight czy Streets of Rage. Gra naprawdę jest bardzo kiepska i nawet nałogowcom raczej jej nie polecam.
Zdecydowanie lepiej prezentuje się Pokemon Puzzle League (N64 - 1000 punktów) - czyli Panel De Pon aka Planet Puzzle League aka Tetris Attack, czyli jedna z lepszych gier logicznych na konsole. Niby jedna z wielu połącz trzy jednakowe klocki, ale ta gra ma w sobie coś. I nie chodzi mi o Pikachu.
Miłośnicy bijatyk, z pewnością ucieszą się z Samurai Shodown (Neo-Geo - 900 punktów) - kolejna bijatyka od SNK i kolejna pierwsza część serii. Zamiast typowego mordobicia pięściami tym razem mamy do czynienia z biciem się mieczami i innymi ostrzymi narzędziami. Nie jest tak dobra, jak część druga, ale i tak jest dobrze. A co więcej jest krew (nie tyle, co w wersji japońskiej automatowej, ale jednak jest).
Zaczniemy tradycyjnie od
Xbox Live Arcade
Fatalnych portów starych gier Atari ciąg dalszy. Tym razem wybór padł na grę Warlords (nie mylić ze strategią SSG). 4 graczy (ew. komputer) walczą ze sobą próbując zniszczyć sobie naprzemiennie zamek. Naprawdę nie rozumiem, po co to w ogóle wydawać.
Playstation Store
Wreszcie, wiele miesięcy po całym cywilizowanym świecie, także w europejskim PSN pojawiło się Super Puzzle Fighter II Turbo HD Remix, czyli jeszcze jedna gra z cyklu ułóż kilka klocków jednego koloru. Tym razem w przepięknym HD.
Dodatkowo prosto z pierwszego Playstation, Sony wraz z Ubi Softem pozwoliło na zakup pierwszej odsłony Raymana. Jak zwykle w przypadku gier z PSOne, w grę można również grać na PSP.
A skoro już o PSP mowa, to w sklepie dostępna jest kolejna pełna gra do ściągnięcia, trzecia odsłona platformówki Medievil o podtytule Resurrection. Niestety, nie tak fajna, jak części pierwsza i druga.
Virtual Console
Na Virtual Console za to aż trzy gry, co nieczęsto się ostatnio zdarza.
Pierwszą grą okazał się Burning Fight (Neo-Geo - 900 punktów) - to biedny klon Final Fight czy Streets of Rage. Gra naprawdę jest bardzo kiepska i nawet nałogowcom raczej jej nie polecam.
Zdecydowanie lepiej prezentuje się Pokemon Puzzle League (N64 - 1000 punktów) - czyli Panel De Pon aka Planet Puzzle League aka Tetris Attack, czyli jedna z lepszych gier logicznych na konsole. Niby jedna z wielu połącz trzy jednakowe klocki, ale ta gra ma w sobie coś. I nie chodzi mi o Pikachu.
Miłośnicy bijatyk, z pewnością ucieszą się z Samurai Shodown (Neo-Geo - 900 punktów) - kolejna bijatyka od SNK i kolejna pierwsza część serii. Zamiast typowego mordobicia pięściami tym razem mamy do czynienia z biciem się mieczami i innymi ostrzymi narzędziami. Nie jest tak dobra, jak część druga, ale i tak jest dobrze. A co więcej jest krew (nie tyle, co w wersji japońskiej automatowej, ale jednak jest).
niedziela, 1 czerwca 2008
Podsumowanie tygodnia X
Po wysupłaniu 98zł na 1GB pamięci DDR1 (chamstwo, żeby tyle to kosztowało), wreszcie porzuciłem wysłużonego Windowsa 2000, na rzecz wysłużonego XPka. A to oznacza, że część rzeczy, które do tej pory mi nie chciały działać, mogę wreszcie normalnie spróbować. Nie mówiąc tym, że wreszcie nie muszę co pół godziny wyłączać firefoxa, bo ta wspaniała przeglądarka musi trzymać wszystkie zakładki sobie w pamięci.
No więc, ponownie zainstalowałem sobie Mythosa. I muszę przyznać, że bawię się całkiem miło. Poprzednim razem ledwo co liznąłem grę. Mój Gadgeteer jest już na 10 poziomie. Cały czas chodzę z jakąś flintą, bo jednak co atak z dystansu, to atak z dystansu.
Z ciekawych skilli, to mogę używać broni jak karabinu maszynowego. Pozwala to na super szybką eksterminację dużych grup przeciwników (no i bossów). A jest co eksterminować.
Niespecjalnie jeszcze zająłem się tworzeniem własnych przedmiotów i ulepszaniem już posiadanych, bo oczywiście takie opcje w grze też są. I nie mówię tylko o miejscach w broni czy zbroi, w które wkładamy kamień. Nie, możemy samemu zwiększać.
Jak na razie udało mi się stworzyć odpowiedni młotek, no i raz nie udało mi się stworzyć hełmu ze znakiem poziomu drugiego (za trzecim podejściem zrozumiałem o co tam w ogóle chodzi).
Trochę przeraża mnie ilość wywalanego przez potworki stuffu. Jest tego całe zatrzęsienie.
W dodatku, jak w przypadku innych gier diablo-podobnych, interfejs plecaka (czy raczej algorytm układania rzeczy w nim) jest beznadziejny. Ale, to jak wspomniałem przypadłość wszystkich tytułów.
Jeżeli mam mieć do gry jakieś zastrzeżenia, to wyłącznie takie, że zbyt szybko odnawiają się potworki na mapach. Bo niestety, nie jest tak, że jak wyczyścisz sobie jedną lokację, to ona pozostanie pusta do końca (czy nawet do momentu ponownego jej odwiedzenia). O nie, wystarczy odejść na kilkadziesiąt kroków, w inny kraniec mapy i wrócić. I znowu musimy zabijać wszystkie te łatatajstwa. Trochę to męczące, szczególnie przy chodzeniu po podziemiach, do których się dostaliśmy by wykonać jakieś zadanie.
Tak więc jakby ktoś miał możliwość gry w Mythosa, to niech skrobie do mnie jakąś informację. Z chęcią spróbuję pograć w tandemie (bądź większej grupie).
A prócz Mythosa, gram wciąż w Ikariam. Na obydwu serwerach (org i com), wstąpiłem do sojuszy. Na com, dostałem zaproszenie do jednej "gildii", która powstała w zasadzie by się zjednoczyć przeciwko bardzo denerwującemu sojuszowi Conquest. Ponieważ nieco już obrosłem w piórka i mam dostęp do wszystkich czterech surowców, gra nieco się spowolniła. Teraz już w zasadzie na wybudowanie jakiegoś budynku czeka się kilkanaście godzin, więc jak zajrzę raz czy dwa razy na dobę, to jest dobrze.
Nieco "lepiej" jest na serwerze org. Tam przystąpiłem do sojuszu serwisu Gamers With Jobs (polecam stronę, podcast i w ogóle). Na tym serwerze wciąż mam tylko trzy miasta i powoli się przymierzam do wybudowania czwartego. Na szczęście mam dostęp do wszystkich surowców, prócz siarki, więc jestem samowystarczalny w tej materii.
No więc, ponownie zainstalowałem sobie Mythosa. I muszę przyznać, że bawię się całkiem miło. Poprzednim razem ledwo co liznąłem grę. Mój Gadgeteer jest już na 10 poziomie. Cały czas chodzę z jakąś flintą, bo jednak co atak z dystansu, to atak z dystansu.
Z ciekawych skilli, to mogę używać broni jak karabinu maszynowego. Pozwala to na super szybką eksterminację dużych grup przeciwników (no i bossów). A jest co eksterminować.
Niespecjalnie jeszcze zająłem się tworzeniem własnych przedmiotów i ulepszaniem już posiadanych, bo oczywiście takie opcje w grze też są. I nie mówię tylko o miejscach w broni czy zbroi, w które wkładamy kamień. Nie, możemy samemu zwiększać.
Jak na razie udało mi się stworzyć odpowiedni młotek, no i raz nie udało mi się stworzyć hełmu ze znakiem poziomu drugiego (za trzecim podejściem zrozumiałem o co tam w ogóle chodzi).
Trochę przeraża mnie ilość wywalanego przez potworki stuffu. Jest tego całe zatrzęsienie.
W dodatku, jak w przypadku innych gier diablo-podobnych, interfejs plecaka (czy raczej algorytm układania rzeczy w nim) jest beznadziejny. Ale, to jak wspomniałem przypadłość wszystkich tytułów.
Jeżeli mam mieć do gry jakieś zastrzeżenia, to wyłącznie takie, że zbyt szybko odnawiają się potworki na mapach. Bo niestety, nie jest tak, że jak wyczyścisz sobie jedną lokację, to ona pozostanie pusta do końca (czy nawet do momentu ponownego jej odwiedzenia). O nie, wystarczy odejść na kilkadziesiąt kroków, w inny kraniec mapy i wrócić. I znowu musimy zabijać wszystkie te łatatajstwa. Trochę to męczące, szczególnie przy chodzeniu po podziemiach, do których się dostaliśmy by wykonać jakieś zadanie.
Tak więc jakby ktoś miał możliwość gry w Mythosa, to niech skrobie do mnie jakąś informację. Z chęcią spróbuję pograć w tandemie (bądź większej grupie).
A prócz Mythosa, gram wciąż w Ikariam. Na obydwu serwerach (org i com), wstąpiłem do sojuszy. Na com, dostałem zaproszenie do jednej "gildii", która powstała w zasadzie by się zjednoczyć przeciwko bardzo denerwującemu sojuszowi Conquest. Ponieważ nieco już obrosłem w piórka i mam dostęp do wszystkich czterech surowców, gra nieco się spowolniła. Teraz już w zasadzie na wybudowanie jakiegoś budynku czeka się kilkanaście godzin, więc jak zajrzę raz czy dwa razy na dobę, to jest dobrze.
Nieco "lepiej" jest na serwerze org. Tam przystąpiłem do sojuszu serwisu Gamers With Jobs (polecam stronę, podcast i w ogóle). Na tym serwerze wciąż mam tylko trzy miasta i powoli się przymierzam do wybudowania czwartego. Na szczęście mam dostęp do wszystkich surowców, prócz siarki, więc jestem samowystarczalny w tej materii.
poniedziałek, 26 maja 2008
Recenzja: Alien Vendetta
Ta recenzja miała się pojawić w 7 numerze Pisma POKE, a jej autorem jest oczywiście Mancubus.
Alien Vendetta na pierwszy rzut oka wydaje się być kolejnym, niewiele wnoszącym megawadem do drugiej części DOOMa.
Nie ma tu niby nic nadzwyczajnego - ot, 23 megabajtowy PWAD, trochę nowych tekstur, nowa muzyka, zero zmian w arsenale i bestiariuszu, 32 nowe mapy... No właśnie, mapy. Równie dobrego zestawu map nie widziałem dotychczas w żadnym megawadzie. Nie zrozumcie mnie źle - gdyby kolekcjonować pojedyńcze poziomy, to z całą pewnością złożyłoby się zestaw dorównujący, a może nawet i przewyższający AV - tylko to wymaga ściągania, grania, ściągania, grania, i tak w kółko Macieju.
Natomiast Alien Vendetta to najlepszy megawad, jaki kiedykolwiek widziały moje piękne oczęta. Nie ma sensu lać wody, zerknijcie po prostu na screenshoty. Poziomy są wyborne, zarówno graficznie jak i koncepcyjnie. Przemierzanie jaskiń, lochów, potężnych baz, penetrowanie ciasnych zaułków, paniczne sprinty po pancerz i apteczkę z bandą rozochoconych Cyberdemonów na karku, pojedynki rakietowe ze stadami Revenantów... to, i cała masa innych atrakcji czeka na wszystkich odważnych.
Garść informacji technicznych: Alien Vendetta wymaga IWAD-a oraz "egzeka" z drugiego Doom-a; oczywiście nie ma najmniejszych przeciwskazań przed uruchamianiem wada na dowolnym source porcie. Uwaga, jeżeli planujecie grę w AV na leciwym komputerze, przygotujcie się na występujące tu i ówdzie spowolnienia - skomplikowana miejscami architektura poziomów luboż tabuny kłębiących się po ekranie potwornych potworów mają swoje wymagania.
Jak powszechnie wiadomo, nie ma rzeczy idealnych, takoż więc i Alien Vendetta ma kilka mniej miłych cech:
- Muzyka - litości, niektóre kawałki nadają się bardziej na dyskotekę w remizie niźli na podkład muzyczny dla monotonnego grzechotu chainguna.
- Momentami robi się trudno, może nawet za trudno; zdarzają się sytuacje, gdy opada nas sfora wrogów, należy wówczas umiejętnie łączyć zdolności do stawiania ognia zaporowego i wycofywania się na z góry upatrzone pozycje.
- Informacja dla antyfanów Revenanta i Arch-Vile: lepiej szybko się z nimi zaprzyjaźnijcie, gdyż panowie owi mili występują tu w ilościach hurtowych.
- Po skończeniu całości pozostaje niedosyt: ja chcę więcej, więcej, więcej!
Zrobił: dużo osób
Wydał: te same dużo osób
Rok produkcji: 2001 (2002 wersja poprawiona)
Cena: cena Dooma 2.
Alien Vendetta na pierwszy rzut oka wydaje się być kolejnym, niewiele wnoszącym megawadem do drugiej części DOOMa.
Nie ma tu niby nic nadzwyczajnego - ot, 23 megabajtowy PWAD, trochę nowych tekstur, nowa muzyka, zero zmian w arsenale i bestiariuszu, 32 nowe mapy... No właśnie, mapy. Równie dobrego zestawu map nie widziałem dotychczas w żadnym megawadzie. Nie zrozumcie mnie źle - gdyby kolekcjonować pojedyńcze poziomy, to z całą pewnością złożyłoby się zestaw dorównujący, a może nawet i przewyższający AV - tylko to wymaga ściągania, grania, ściągania, grania, i tak w kółko Macieju.
Natomiast Alien Vendetta to najlepszy megawad, jaki kiedykolwiek widziały moje piękne oczęta. Nie ma sensu lać wody, zerknijcie po prostu na screenshoty. Poziomy są wyborne, zarówno graficznie jak i koncepcyjnie. Przemierzanie jaskiń, lochów, potężnych baz, penetrowanie ciasnych zaułków, paniczne sprinty po pancerz i apteczkę z bandą rozochoconych Cyberdemonów na karku, pojedynki rakietowe ze stadami Revenantów... to, i cała masa innych atrakcji czeka na wszystkich odważnych.
Garść informacji technicznych: Alien Vendetta wymaga IWAD-a oraz "egzeka" z drugiego Doom-a; oczywiście nie ma najmniejszych przeciwskazań przed uruchamianiem wada na dowolnym source porcie. Uwaga, jeżeli planujecie grę w AV na leciwym komputerze, przygotujcie się na występujące tu i ówdzie spowolnienia - skomplikowana miejscami architektura poziomów luboż tabuny kłębiących się po ekranie potwornych potworów mają swoje wymagania.
Jak powszechnie wiadomo, nie ma rzeczy idealnych, takoż więc i Alien Vendetta ma kilka mniej miłych cech:
- Muzyka - litości, niektóre kawałki nadają się bardziej na dyskotekę w remizie niźli na podkład muzyczny dla monotonnego grzechotu chainguna.
- Momentami robi się trudno, może nawet za trudno; zdarzają się sytuacje, gdy opada nas sfora wrogów, należy wówczas umiejętnie łączyć zdolności do stawiania ognia zaporowego i wycofywania się na z góry upatrzone pozycje.
- Informacja dla antyfanów Revenanta i Arch-Vile: lepiej szybko się z nimi zaprzyjaźnijcie, gdyż panowie owi mili występują tu w ilościach hurtowych.
- Po skończeniu całości pozostaje niedosyt: ja chcę więcej, więcej, więcej!
Mój werdykt:
Zrobił: dużo osób
Wydał: te same dużo osób
Rok produkcji: 2001 (2002 wersja poprawiona)
Cena: cena Dooma 2.
Subskrybuj:
Posty (Atom)