Shumpsy przeszły długą drogę odkąd zagrywaliśmy się godzinami w
River Raida czy innego
Tyriana. Gatunek mocno się "zelityzował", odkąd rynek podobnych tytułów przeszedł całkowicie pod ręce Azjatów.
Dlatego się ucieszyłem, że
Ether Vapor, udostępniona na początku 2008 roku należy do bardziej
lajtowych pozycji.
Sama fabuła jest kompletnie bez znaczenia, bo w takich grach w zasadzie nie trzeba mieć powodu, dla którego lecimy do przodu i niszczymy całe zastępy wrogów. A poza tym jest po japońsku, więc kogo to obchodzi?
Dosyć osobliwe jest to, że w grze nie ma żadnych powerupów. Zaczynamy z trzema broniami i z trzema kończymy. Chociaż w zasadzie do dyspozycji mamy 5 broni, bo dwie z naszych pukawek posiadają alternatywny tryb (należy je po prostu naładować). A prócz tego, nie ma żadnych bonusów, power-upów, bomb, ani nic takiego. Jeżeli nie liczyć stateczku lecącego hen tam w tle, który pomaga nam od czasu do czasu eliminować kolejnych wrogów w późniejszych planszach. Nie są to jednak sondy z
Gradiusa czy samolociki z
1941.
Zgodnie z niepisaną tradycją gatunku, wraz z ilością rozegranych gier i naszych postępów, dostajemy kolejne kontynuacje oraz lepsze tarcze. Tak więc nie wolno się zniechęcać, że początkowo giniemy przy pierwszym bossie. Tak to zwykle właśnie jest. Za n-tym podejściem, pierwszy statek będziemy tracić dopiero w 3 czy 4 poziomie.
Bossowie są zgodnie z konwencją duzi i groźni, chociaż dość szybko uczymy się ich ataków i nauczymy odpowiedniej taktyki. Często też pojedynki składają się z kilku faz, więc wszelko jest w jak największym porządku.
Nie można nie zwrócić uwagi na oprawę
Ether Vapor. Ta jest po prostu świetna. Nawet komercyjny
Söldner-X: Himmelsstürmer może mu zazdrościć wykonania. Gra jest szybka i nie wymaga jakiegoś kosmicznego sprzętu żeby chodzić w pełnych 62FPSach (nie pytajcie mnie czemu akurat w 62).
To co mi się bardzo w grze spodobało, to fakt że gra płynnie przechodzi między różnymi rzutami. Na początku lecimy do góry, później zmiana perspektywy i z szutera wertykalnego mamy horyzontalny. I tak kilkukrotnie. Mamy nawet rzuty izometryczne. A nawet raz lecimy w lewo. Niby mała rzecz, ale raczej niespotykana i jeżeli mam być szczery, to potwornie trudno się gra w przeciwnym kierunku niż zwykle. Muzyka jaka jest każdy słyszy (na filmiku). Jest fajna, ładnie się komponuje z akcją i w ogóle.
Bardzo fajne są też przerywniki, w których sterujemy nie statkiem, a celownikiem. Wtedy nie możemy zgidnąć, a sekwencje służą jedynie zwiększeniu ilości punktów. Też nieczęsto spotykany zabieg w grach.
Oczywiście jest parę rzeczy, do których mogę się przyczepić. Część jest czysto kosmetyczna, jak choćby fakt, że rozdzielczość, w jakiej działa gra, można definiować wyłącznie w okienku. Jeżeli chcemy grać na pełnym ekranie, to zawsze będzie 640x480. No, ale to można naprawić przy pomocy patcha (niestety, najnowszy - 1.02 wciąż tego nie naprawia). Podobnie jak to, że gra nie lubi bardzo Alt+Tabowania.
Więcej narzekać można na dość dużą ilość wybuchów na ekranie. Jasne, wyglądają świetnie i w ogóle, ale przy tych wszystkich fajerwerkach często nie widać w ogóle pocisków.
Drugim dość istotnym mankamentem jest fakt, że przy niektórych rzutach perspektywy po prostu ciężko ocenić zagrożenie. Kiedy widzimy promieć wystrzelony przez bossa, który jest w innej płaszczyźnie niż my lecimy, naprawdę ciężko cenić czy zostaniemy trafieni czy nie. Jasne, po 1956 przechodzeniu gry, będziemy wiedzieli, że w tym przypadku musimy być na tej wysokości i w tym miejscu, ale tego spodziewam się raczej po grach
Mushihime-sama, nie po "prostej" strzelance.
Całe szczęście, dla początkujących przygotowano tryb "pomocy", który wyświetla podczas samej rozgrywki wyświetlanie hitboxów. Dzięki temu widzimy gdzie musimy celować u wrogów oraz sami możemy poćwiczyć latanie pomiędzy pociskami.
W takim razie czy warto zagrać w
Ether Vapor? Jasne. Gra jest bardzo wciągająca, świetnie wygląda no i oczywiście darmowa. Combo, które ciężko pobić.
Mój werdykt:
Zrobił:
EdelwissWydał:
Comitet, a do ściągnięcia chociażby
stądRok produkcji:
2007Cena:
Zero